Jestem
kompletną idiotką. Codziennie to sobie powtarzam. Miałam szczęście poznać
najcudowniejszego faceta na świecie, ale oczywiście ja – jak ta debilka –
uciekłam. Przestraszyłam się związku na odległość i odpuściłam. „To nie ma
sensu” – cztery najgłupsze słowa, jakie wypowiedziałam w ciągu tych wszystkich
lat, jakie spędziłam na świecie. I te Jego smutne oczy…
Ponad
dwa lata temu wyjechałam na rok do Katalonii w ramach wymiany studenckiej. To
miała być podróż marzeń. I była. Nawet przerosła moje wszelkie oczekiwania.
Cudowne miejsce, świetna uczelnia, mili ludzie, FC Barcelona…
Cieszyłam
się życiem. Byłam dosłownie wszędzie. Pewnego razu spotkałam na mojej drodze pewnego
Brazylijczyka oraz towarzyszącego mu Argentyńczyka. Nazwiska znane na całym
świecie. Alves i Mascherano. Chyba nie
muszę Ci tłumaczyć, kim oni są? Jeśli nie wiesz, to poszukaj w internecie –
wujek Google i ciocia Wikipedia zdradzą Ci tę tajemnicę. Ale wracając do tych dwóch
facetów – od razu się polubiliśmy. Zaczęłam odwiedzać ich na treningach.
Zapoznali mnie z resztą zespołu. Przywiązałam się do nich wszystkich. Bardzo. I
to był chyba błąd.
Piłkarze
zaczęli mnie traktować jak siostrę – przynajmniej większość z nich. W niedługim
czasie zaczęłam się spotykać z Javierem. Tak – z tym Mascherano. I co tu dużo
pisać? Było nam jak w niebie. Zakochałam się w nim na zabój, on też wpadł po
uszy. Nie widzieliśmy poza sobą świata. A ja głupia zapomniałam, że będę w
Barcelonie jedynie przez dziesięć miesięcy. Zaczęło to do mnie docierać, kiedy przygotowywałam
się do ostatniej sesji. Nie miałam pojęcia, co zrobić. Kochałam Javiera, ale…
No właśnie. Zawsze musi być jakieś „ale”, nieprawdaż? W moim przypadku były nim:
ostatni rok studiów i już dawno obiecana mi praca. Na dodatek – rozwodnik z
dwójką dzieci? Stanęłam więc na rozstaju dróg, kompletnie nie wiedząc, którą
wybrać – miłość czy rozwój.
Wiele
rozmawiałam z moim partnerem. On za wszelką cenę chciał mnie zatrzymać przy
sobie. Jednak postanowiłam wrócić na stare śmiecie i wywiązać się ze
zobowiązań. Piłkarz cały czas zapewniał mnie o swojej miłości i chciał
spróbować związku na odległość. Czyli czegoś w co ja nigdy nie wierzyłam. Nie
chciałam go ranić. Postanowiłam usunąć się z jego życia. Wierzyłam, że szybko
zwiąże się z kimś innym. Z kimś, kto będzie przy nim, kiedy będzie tego
potrzebował. Może nawet wróci do byłej żony. A ja? Ja może jakoś dam radę. Tak
zwykłam sobie wmawiać.
Po
powrocie do Polski ukończyłam studia i rozpoczęłam pracę w firmie wujka. Tak
jak obiecałam. Popadłam w rutynę. Nigdy jednak nie zapomniałam o Argentyńczyku,
który wyznał mi miłość na stadionie. No jak ja mogłam o nim zapomnieć, kiedy
podczas oglądania każdego meczu wszystko do mnie wracało? Praca pomagała mi w
tym chociaż odrobinkę. Nie miałam czasu o nim wtedy myśleć, bo miałam codziennie
milion różnych spraw do załatwienia. Zajmowałam się głównie marketingiem,
reklamą, ale też księgowością, zamówieniami. Gdy była potrzeba, nawet
pracowałam fizycznie. Próbowałam w tej firmie wszystkiego, aby poznać ją od
podszewki i zrozumieć najlepiej, jak się da. Z dnia na dzień radziłam sobie
coraz lepiej. Pozyskiwałam nowych kontrahentów, robiłam nam reklamę, starałam
się, by wszystko było dopięte na ostatni guzik. Przed załadowaniem transportu
musiałam osobiście sprawdzić, czy wszystko jest tak, jak być powinno. Wujek
śmiał się, że jeszcze trochę i nie będzie mi do niczego potrzebny. I kto by
pomyślał, że ta cała historia z firmą zaczęła się od szkolenia językowego,
które poprowadziłam dla jego pracowników?
Może
to się wydawać dziwne, ale dzięki firmie w końcu zaczęłam myśleć, że jeszcze
jest dla mnie nadzieja, że może to wszystko się ułoży. Pragnę cieszyć się swoim
życiem. Dążyć do celu i przynajmniej mieć wszystko czego chcę w sferze
materialnej. Kto wie? Może na szczęście też przyjdzie czas? Jak na razie
spełniam się w sferze zawodowej i to musi mi wystarczyć.
*
Kolejny
ponury dzień. Mamy jesień. Ale gdyby to jeszcze była, moment… jak to mówią? A…
Gdyby to była tak zwana „piękna, złota, polska jesień”. Za oknem ulewa, mokro,
plucha, błoto, zimno jak diabli. Sorry, taki mamy klimat… Trzeba się zbierać do
pracy. Wujcio Marek wczoraj mówił, że ma do mnie interes. Ciekawe, o co znowu
chodzi? Chyba nie chce mnie wysłać na kolejne szkolenie? Mam już tyle dyplomów,
że nie wiem, gdzie je pochować. Ale rodzinie się nie odmawia. Dobra, jadę, bo
się jeszcze spóźnię, a co jak co, ale punktualność to mój szef ceni sobie aż
nadto.
– Cześć, Marcela. – witam się z sekretarką –
Marek już jest?
– Hej, An. Tak, siedzi w twoim biurze – uśmiecha
się do mnie życzliwie.
– Zrobisz nam kawy?
– Nie ma problemu. Już idę – i podąża do kuchni,
a ja niepewnie chwytam za klamkę, biorę głęboki wdech i wkraczam do biura.
Nie jestem przykładem
typowej bizneswoman – dress code nie jest dla mnie. Zwykłe rurki, trampki i
bluzka z napisem „domagam się słońca” – tak ubieram się do pracy. Jedynie na
jakieś poważniejsze spotkania biznesowe wybieram eleganckie sukienki albo coś w
tym rodzaju.
– Dzień dobry, wujku – witam go buziakiem w
policzek.
– Cześć, Anastazja. Co tam u ciebie słychać,
kochana? – pyta, po czym rozsiada się wygodnie w fotelu.
– Wszystko dobrze. – zaczynam moją grę, ale w
porę przychodzi Marcelina z kawą. Odkładam na bok torebkę, zajmuję moje codzienne
miejsce, biorę łyk trunku i zmieniam tor rozmowy – Podobno masz do mnie jakąś
sprawę…
– Tak. Wiesz, interes idzie świetnie, twoja
kampania reklamowa przyciągnęła wielu klientów.
– Cieszę się, że na coś się przydałam firmie –
uśmiecham się szeroko.
– Jesteś nieoceniona. – popija kofeinowy napój –
Ale wracając do sprawy… Chcę otworzyć filię firmy i tak sobie pomyślałem, że
przydałby mi się tam ktoś, kto miałby wszystko pod kontrolą. A jedyną osobą, do
której mam takie zaufanie jesteś ty. Co o tym myślisz? Byłabyś panią prezes –
pokazuje garnitur idealnie białych i prostych zębów – aparat na zęby i licówki
naprawdę potrafią zdziałać cuda.
– Wow, nie spodziewałam się. – unoszę wysoko brwi
– A gdzie otwierasz tę firmę?
– Za granicą.
– Mhm. A może tak dokładniej? – śmieję się.
– Barcelona. Więc jak widzisz, twoje zdolności
językowe i komunikacyjne też przemawiają na twoją korzyść.
– I chciałbyś, żebym co tam robiła?
– To samo co tutaj. No, może nie do końca. –
poprawia się – Byłabyś prezesem. Zamówienia, szkolenia, księgowość, marketing,
umowy, spotkania z kontrahentami. To wszystko byłaby twoja działka. No i
skompletowanie zespołu. Najpierw wysłałbym z tobą kilku chłopców, żeby
przeszkolili nowych pracowników. Przyjeżdżałbym raz na jakieś dwa miesiące. Ty byłabyś
panią sytuacji, że się tak wyrażę.
– Wiesz wujku, nie mam pojęcia, czy dam radę…
– Spokojnie. Zawsze możesz na mnie liczyć. A poza
tym znasz tę firmę jak mało kto. Jestem pewien, że sobie poradzisz. Ale to do
ciebie należy decyzja, bo to przedsięwzięcie wiąże się z przeprowadzką. Na
stałe.
– Tak, wiem. A kiedy masz zamiar zrobić otwarcie?
– Najlepiej od stycznia.
– Dobra. Zgadzam się. Poprowadzę ci interes w
Katalonii – uśmiecham się szeroko.
– To na początek może zacznij szukać nam jakiejś
lokalizacji, co? Mieszkałaś tam już przez jakiś czas, więc orientujesz się w
terenie.
– Nie ma problemu. Wrócę do domu i zacznę czegoś
szukać. Tylko podaj mi jakieś konkrety co do lokalizacji, powierzchni itp.
*
Katalonia.
To słowo chodzi mi po głowie cały dzień. Wiąże się z tym tyle wspomnień.
Dobrych i złych. Chociaż do złych należy tylko moja decyzja o powrocie i
lotnisko. Tak, to chyba jedyne miejsce w Barcelonie, którego wręcz nienawidzę.
Czy aby na pewno dobrze postępuję, zgadzając się na ofertę wujka? Nie mam
pojęcia, ale to przecież wcale nie musi być powrót do przeszłości. Nie
powiadomię starych znajomych o mojej przeprowadzce. Tak chyba będzie najlepiej.
Nie mogę przecież oczekiwać, że rzucą mi się tam w ramiona…
Wchodzę
do mieszkania, przebieram się w luźny dres, robię sobie gorącą czekoladę i
siadam przy oknie. Okrywam się kocem i wsłuchuję w bębniące o dach krople
deszczu.
Mam
taki nawyk, że zawsze, gdy humor mi nie dopisuje, znajduję jakieś ciche
miejsce, zamykam oczy i wyobraźnią przenoszę się w zupełnie inny świat. Moje
myśli lądują w małym miasteczku na wybrzeżu słonecznej Hiszpanii. Tam wszystko
wydaje się być lepsze…
Mieszkam w
niewielkim domu położonym tuż przy plaży. Posiadłość z ulicy wydaje się być zwyczajna,
ale to tylko pozory… Gustownie urządzone pomieszczenia są jedynie dodatkiem do
tego, co widać przez okna. Bowiem urok tego miejsca polega na jego otoczeniu. Z
kuchennych okien rozciąga się widok na oddalony o jakieś sto metrów od domku
cudowny park. Zaś z balkonu na piętrze można zobaczyć piękne, czyste, zazwyczaj
spokojne morze. Jednak prawdziwym azylem wydaje się być ogród za domem.
Otoczony zielenią drzew wygląda niczym ścianami odizolowany od świata… Jest
słoneczny i kolorowy. Mnóstwo tu kwiatów, ale najbardziej widoczne są oleandry
walczące o uwagę z piniami. W jednym z rogów skweru stoi murowany grill, a przy
ścianie domu parasol, drewniany stół i dziesięć krzeseł do kompletu. Tuż przy
żywopłocie swoje miejsce mają dwa leżaki. Kiedy siadam na jednym z nich,
wszystkie troski znikają. Słyszę tylko szum morza i rozkoszuję się zapachem
lawendy, tymianku oraz szałwii zasadzonych w ogrodzie. Wystarczy jeden głęboki
oddech, aby uśmiech zagościł na mej twarzy…
I tak tam siedzę spowita wiecznym słońcem dopóty,
dopóki ktoś nie wyrwie mnie z tego transu. Ten barwny i słoneczny ogródek w
hiszpańskim miasteczku na wybrzeżu Costa Brava to taki mój prywatny azyl, moja
własna wymarzona, wyśniona Arkadia…
Budzę
się w środku nocy. Jest pierwsza nad ranem. Po przyjściu z pracy najwidoczniej musiałam
zasnąć. No, ale teraz to już trzeba się ogarnąć. Biorę prysznic, przebieram się
i siadam z laptopem na kolanach. Przeglądam różne strony poświęcone
nieruchomościom w Katalonii. Wysyłam maile licząc na dosyć szybką odpowiedź.
Szukam też kontrahentów. Sprawdzam fabryki, sklepy i takie tam różne. Na razie
tylko orientacyjnie. Takie sprawy najlepiej załatwia się osobiście i na
miejscu.
Kiedy kończę, natykam się
na starannie ukryty folder ze zdjęciami. Klikam podwójnie na ikonkę. W jednym
momencie wszystko wraca. Powinnam jak najszybciej zamknąć wyskakujące okienko,
ale nie mogę. Podświetlam jedno ze zdjęć i przeglądam kolejne. Jestem na nich z
chłopakami na stadionie albo na jakiejś imprezie, ognisku. W końcu docieram do
obrazka, na którym się całujemy. Jesteśmy tacy szczęśliwi. Świetnie pamiętam
ten moment. Chwilowa przerwa w rozgrywkach, a my uciekamy na kilka dni w
miejsce, w którym nikt nas nie będzie szukał. Grecja. Mykonos. Piękne
wspomnienia. O, i jedno z moich ulubionych zdjęć. Znajduję się na skałce przy
morzu. Mam wyciągnięte w górę ręce. Stoję tyłem do obiektywu. Zachodzi słońce.
Javi postanawia uwiecznić tę chwilę… Nie mogę się powstrzymać i ustawiam tę
fotkę jako tło pulpitu. Wyłączam komputer, delikatnie wzdycham i postanawiam,
że czas szykować się do roboty. Nie chce mi się spać, więc nie będę tak
bezczynnie tutaj siedzieć. Pochłonęłyby mnie wspomnienia. A tego nie chcę…
Wiesz co? Jak na razie to KOCHAM CIĘ za ten WĄTEK Z JAVIEREM! PRZECIEŻ O NIM NIGDY NIGDZIE NIE MA! A ja go tak lubię... W sumie to dobrze, że napisałam to "jak na razie", bo z Tobą to nigdy nic nie wiadomo :D
OdpowiedzUsuńAle dodam, że naprawdę fajnie się zaczęło! I jestem mega ciekawa co będzie dalej :D I co spotka bohaterkę w tej Barcelonie?! <3
Czekam na kolejny rozdział!
No właśnie! A Jefecito to przecież fajny facet i Dantego postanowiłam o nim napisać. ;) Wiem, wiem, pewnie boisz się, że główna bohaterka okaże się dwulicową jędzą? Nie potwierdzam ani nie zaprzeczam. :p
UsuńZniszczyłaś właśnie moje wyobrażenie o bohaterce. DZIĘKI
UsuńOj tam. :p Przecież nie potwierdziłam! :D
UsuńCiekawie się zapowiada :) czekam na next :)
OdpowiedzUsuńNY
Cieszę się ;)
UsuńCzekam na to opowiadanie od kiedy tylko mi napisałaś, że szykujesz coś o Masche. <3
OdpowiedzUsuńMoże jestem już trochę nuda, ale każde twoje nowe opowiadanie jest lepsze od poprzedniego.
Jestem trochę zaskoczona początkiem, bo myślałam, że to Javi będzie tym "złym" więc miło mnie zaskoczyłaś.
Cóż.. czekam na kolejny rozdział i proszę dodaj go prędziutko słońce. ;*
Pomyślałam, że teraz czas na złe kobiety w moich opowiadaniach. ;p
UsuńCudowny! Widzę, że to Javier będzie głównym bohaterem:) No cóż, najlepiej czyta mi się opowiadania o Neymarze, ale może twoje mnie zaciekawi, że postanowię zostać. Życzę dużo weny
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że uda mi się Cię zaciekawić. :)
UsuńNie czytam raczej opowiadań o tych panach, ale to zapowiada się całkiem fajnie :) W wolnej chwili zapraszam na http://Maniek-i-ja.blogspot.com Ruszam z historią o polskiej kadrze :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę dużo weny
Jasne, wpadnę do Ciebie z pewnością. :) A wolnej chwili zapraszam na moje inne opowiadanie: http://utracony371.blogspot.com/
UsuńPozdrawiam ;)
Hej Kochana! :)
OdpowiedzUsuńWpadłam tutaj przypadkowo i powiem Ci, że jestem miło zaskoczona. :)
Piszesz pięknie, a co za tym idzie - ciekawie. ^^
Co prawda do tej pory nie czytałam opowiadania z takimi bohaterami, ale może dla tego zrobię wyjątek? ;)
Będziesz mnie informować o nowościach? ^^
Czekam na kolejny! :)
Buźka ;*
PS. Zapraszam do Grzesia:
http://wlasny-skrawek-nieba.blogspot.com/ ^^
Cieszę się. :) Jeśli Ci się podoba mój sposób pisania, to zapraszam na wcześniejszego bloga: http://utracony371.blogspot.com/.
UsuńJasne, będę Cię informować i już lecę na nowy rozdział do Ciebie. ;*
Wpadnę, pozdrawiam. :)
OdpowiedzUsuńJest dobrze. Jest bardzo dobrze! A ja jestem spóźniona. Bardzo spóźniona hahahha. ;D Ale cóż, jak to mówią ostatni będą pierwszymi, może kiedyś się sprawdzi ;D
OdpowiedzUsuńNie szkodzi, kochana. ;) Ważne, że w ogóle jesteś. Dziękuję Ci za to ;*
Usuń