Kolejne
tygodnie mijają mi na załatwianiu spraw związanych z otwarciem filii. Muszę
przyznać, że mnóstwo z tym roboty. Mamy już wybrany lokal na siedzibę i
warsztat – wszystko w jednym budynku znajdującym się bardzo blisko centrum.
Marek jutro jedzie dopełnić formalności. Ja wybiorę się tam przed świętami, aby
przeprowadzić kilka rozmów o pracę. W końcu muszę sobie tam kogoś zorganizować,
bo Mikołaj, Szymek i Kamil nie zostaną ze mną dłużej niż miesiąc. W Polsce też
mamy dużo zamówień i tu też musi ktoś pracować.
Dzień
mojego wyjazdu nie jest zbyt pogodny. Co prawda nie ma śnieżycy, ale zapowiada
się niezła ulewa. Kto wie – może nawet deszcz ze śniegiem? Po odprawie udaję
się na pokład samolotu. Zajmuję miejsce w klasie ekonomicznej i zaraz po
starcie zakładam słuchawki. Włączam muzykę i bezmyślnie zaczynam gapić się w
okno i znikającą pode mną ziemię.
“Who's
to say that we always have to agree
I
think we can both can take this one mistake
Like
some kind of amnesty
Why
to love and with such brutality?
We're
compatible
Maybe
a bit too much
That's
our ambiguity
I've
cried a thousand storms
I've
blown away the clouds
The
heartbeat of the sun is racing mine
I'm
reaching out
My
heart is waiting
This
is the day and the time
I
wanna believe that we may still have a chance
We
took a leap in the dark
And
I can see now
How
shadows have turned to light
Well,
we know
How
ephemeral are things
Disillusion
takes what illusion gives
What's
the use of make believe
The
needles of the clock
Are
moving right to left
Pretend
we’ve never heard of things we’d said
Like
we've been deaf
And
start all over
This
is the day and the time
I
wanna believe that we may still have a chance
We
took a leap in the dark
And
I can see now
How
shadows have turned to light
Ah...
The
heartbeat of the sun is racing mine
I'm
missing out
Ah...
This
is the day and the time
I
wanna believe that we may still have a chance
We
took a leap in the dark
And
I can see now
How
shadows have turned to light…”
I łzy spływają mi po policzku. Nie potrafię ich
powstrzymać…
Po
dwóch godzinach jestem już na El Prat. Zabieram walizkę i jak wryta staję przed
lotniskiem. Nie mam pojęcia, co ze sobą zrobić. Przysiadam na bagażu, chowam
twarz w dłoniach i myślę, co ja tak naprawdę wyprawiam. Kiedyś sobie
obiecywałam, że nigdy więcej tu nie przyjadę. A co robię? To się chyba nazywa rozdrapywanie
starych ran. Po jakimś kwadransie rozmyślań łapię taksówkę i każę się zawieść
do zabukowanego wcześniej hotelu. Melduję się, młody Hiszpan pomaga mi wnieść
walizkę do pokoju, daję mu napiwek, zamykam drzwi i rzucam się bezwładnie na
łóżko. Postanawiam zadzwonić do wujka, a następnie potwierdzić w agencji moją
jutrzejszą obecność.
Podchodzę do okna i
przyglądam się temu przepięknemu miastu. Jest dopiero szesnasta dwadzieścia.
Zakładam jasnoniebieskie marmurki, adidasy, koszulkę i kolorową kurtkę. Biorę
torebkę i wychodzę na miasto. Podążam przed siebie. Nie znam celu. Idę, bo idę.
Po jakiejś godzinie siadam na jednej z wolnych ławek. Opieram się o niezbyt
wygodne oparcie, biorę kilka głębszych oddechów i otwieram oczy. Przede mną
znajduje się ogromny budynek. Nie raz już go widziałam. Sama w to nie wierzę,
ale podświadomie dotarłam pod świątynię sportu – Camp Nou. Wgapiam się w drzwi
wejściowe. Zastanawiam się, co by było, gdyby On właśnie w tym momencie
wychodził. Nie, to raczej niemożliwe. Jutro wieczorem jest mecz, więc dzisiaj
mają wolne… Wyciągam telefon, przeglądam kontakty i przez chwilę korci mnie,
żeby zadzwonić do Daniego. W ostatniej chwili rezygnuję. Lepiej będzie, jeśli
chłopcy nie będą wiedzieć, że tu jestem. A tym bardziej, że od stycznia się tu
przeprowadzam.
Chcę
już odchodzić, gdy nagle spostrzegam, że biuro sprzedaży biletów jest jeszcze
czynne. Podchodzę tam. Nieśmiało przekraczam próg.
– Witam, w czym mogę pomóc? – pyta uprzejmie
kobieta. Ma może z trzydzieści lat.
– Ja… Chciałam tylko… Czy są jeszcze bilety na
jutrzejszy mecz? – udaje mi się w końcu wykrztusić.
– Tak. Niestety nie należą do najtańszych, ale
myślę, że warto – szeroko się uśmiecha.
– W takim razie poproszę najdalsze miejsce z
pośród tych, które zostały – Hiszpanka ma zdziwioną minę, jednak spełnia moją
prośbę. Domyślam się, że raczej nikt, nie prosi o najtańsze czy najdroższe
wejściówki, ale o te najbardziej oddalone od murawy.
Wracam
do pokoju hotelowego z biletem w ręku. Sama nie wiem, co się ze mną dzieje. W
co ja się pakuję? Ale spokojnie, nie ma opcji, żeby ktoś mnie spostrzegł.
Świetnie znam ten stadion i wiem, że moje miejsce jest zbyt daleko, by dojrzeć
mnie zarówno z murawy, jak i ławki rezerwowych, czy loży VIP. Nie wiem
dlaczego, ale czuję ogromną potrzebę pójścia na ten mecz. Gramy z Sevillą FC.
Zobaczę ich po tak długiej przerwie…
*
Mam
do przeprowadzenia kilka rozmów kwalifikacyjnych. Ku mojemu zdziwieniu jest
sporo chętnych. Najpierw sprawdzam osoby, które miałyby się zająć renowacją
skór – czyli naszym głównym zadaniem. Dopiero potem zajmę się sekretarką i
kierowcą.
Koniec końców przyjmuję
jedną kobietę i pięciu facetów. Lorena ma dwadzieścia siedem lat i będzie moją
sekretarką. Zobaczymy, jeśli się sprawdzi, to może zajmie się też zamówieniami.
Jorge, Julio, Lalo i Diego będą pracowali na warsztacie – po świętach zrobimy
im szkolenie. Natomiast Paco będzie naszym kierowcą. A kiedy nie będzie miał
żadnego kursu, będzie malował razem z chłopakami. Wszystko gotowe. Pozostaje
jedynie urządzenie siedziby firmy, ale to już zrobię w styczniu, kiedy dostanę
klucze.
*
Nałóg.
Jedno krótkie słowo, a ma tak wielką moc. To jest stan, kiedy ciągnie Cię do
czegoś, do czego ciągnąć nie powinno. Można być uzależnionym od różnych rzeczy:
alkoholu, narkotyków, zakupów, seksu, hazardu. A moim nałogiem od lat jest
piłka nożna. Większą część mojego życia przeżyłam z nią niż bez niej. Mecz –
wyraz, który momentalnie wywołuje u mnie uczucie podobne do podniecenia. Nie
wyobrażam sobie mojej egzystencji bez sportu. To jest coś, co zawsze dawało mi
oparcie, pomagało się zebrać do kupy. Jednak nie byłam na żadnym stadionie ani
meczu od czasu powrotu do Polski. To ma być mój pierwszy raz od ponad roku. W
głębi duszy cieszę się, że będę miała okazję ponownie zobaczyć chłopaków w
akcji. Cholernie za nimi tęsknię, ale przecież do nich nie zadzwonię. Nie mam pojęcia,
czy chcą mnie jeszcze znać.
Idę
długim korytarzem. Tak dobrze mi znanym. Kieruję się na wyznaczone miejsce.
Siadam na krzesełku i bacznie przyglądam się trybunom. Jak zwykle jest tu
mnóstwo ludzi. Morze bordowo–granatowych koszulek odśpiewuje najpiękniejszą
melodię świata – hymn FC Barcelony, która jest dla nich namiastką własnego
państwa. Państwa, które nie jest niepodległe. Duma Katalonii spaja ich w
jedność. Te osoby naprawdę są dumne z tego, że są Katalończykami – z urodzenia
lub z wyboru.
Ja też kiedyś nazywałam się Katalonką z wyboru,
ale teraz nie mam na to odwagi. Wiem, że zawiodłam naszych piłkarzy i drużynę
tak po prostu się ulatniając…
Sędzia
rozpoczyna spotkanie głośnym gwizdem. Obserwuję, jak piłkarze biegają tam i z
powrotem, próbując zbudować i rozwinąć akcję, która ma zagrozić bramce
przeciwnika. Odrobina tiki–taki i Sevilla już się gubi. Pedro do Iniesty,
rozciągnięcie do Alvesa, Suárez wbiega z piłką w pole karne i… zagrywa do będącego
na czystej pozycji Rafinhi, który pakuje piłkę tuż pod poprzeczkę. Stadion
szaleje. Alcântara podbiega do Luisa i wskakuje mu na plecy – tak mu dziękuje
za idealne podanie. Czuję się taka szczęśliwa… Zawsze bardzo przeżywam
spotkania FCB – cieszę się z nimi albo z nimi płaczę.
W
przerwie meczu zauważam zbliżające się w moją stronę dwie przepiękne kobiety.
To Shaki i Anto. Moje serce przyspiesza, zaczynam się denerwować. Przecież one
nie mogą mnie zobaczyć! Uff… Na szczęście mijają mój rząd i idą w stronę barku.
Ostatecznie
mecz kończy się wynikiem 5:1. Trybuny powoli pustoszeją, ale ja zostaję.
Zawodnicy zeszli z murawy, ale wiem, że zaraz ponownie pojawi się na niej
Gerard i będzie wycinał fragment siatki – manita. Tak też się dzieje. Mam
nieodpartą ochotę pomachać mu i tak też czynię. Katalończyk odwzajemnia mój
gest. Zapewne myśli, że to zwykła fanka śliniąca się na jego widok. Nie ma
pojęcia, jak bardzo się myli…
Dlaczego nie zadzwoniła do Daniego? Niech zadzwoni do Daniego! Hahah.
OdpowiedzUsuńWidzę, że bohaterka przeżywa wielką katorge, ale myślę, że z czasem będzie lepiej. Mam nadzieję, że niedługo ktoś odkryje, że dziewczyna jest w Katalonii albo ona sama powiadomi o tym przyjaciół.
Czekam na kolejny rozdział kochana <3
Tylko czy nie jest zbyt dumna, żeby ich powiadomić? Okaże się. :p
UsuńJA WIEM, ŻE TEN JEDEN KAWAŁEK BYŁ DLA MNIE! WIEM TO!
OdpowiedzUsuńDziewczyna ma obawy przed ponownym pojawieniem się przed dawnymi przyjaciółmi i w sumie racja, skoro tak odeszła. Ale jednak mam nadzieję, że będzie dobrze! Może któryś z nich właśnie jej pomoże w ponownym "powrocie"?
Czekam na kolejny rozdział :)
Hahahaha, kochana, spokojnie, jeszcze wiele rozdziałów przed nami. A co będzie z tym powrotem, to się okaże. ;)
UsuńZapraszam na pierwszy rozdział! :)
OdpowiedzUsuńhttp://60dnidoroslosci.blogspot.com/
http://ponizona.blogspot.com/2016/06/prolog.html#comment-form zapraszam na nowego bloga ;) Do akcji wkracza boski Enrique Iglesias <3
OdpowiedzUsuńNadrobiłam zaległości :D
OdpowiedzUsuńA więc, ehh. Jestem trochę w szoku. Mega się cieszę, że wybrałaś Mascherano. Nie widziałam jeszcze o nim żadnego opowiadania, więc tak jak powiedziałam bardzo się ciesze :) nie mogę się doczekać jej spotkania z piłkarzami (w szczególności z Mascherano), które wiem, że się odbędzie. Wiecznie nie można uciekać i kryć się przed przeszłością :) opowiadanie świetne i czekam na kolejny rozdział! :*
Cieszę się ;*
UsuńHej! :)
OdpowiedzUsuńTen rozdział jest naprawdę świetnie napisany i bardzo ciekawy. ♥
Cóż, muszę przyznać, że maga intryguje mnie nasza bohaterka. Widać, że jest niepewna, pełna obaw i wahań przed spotkaniem dawnych znajomych. Zastanawia mnie jednak fakt dlaczego tak się dzieje... Co wydarzyło się niegdyś, że teraz jest tak, a nie inaczej. Chociaż zszokował mnie również ten bilet... Jak najdalej... Dziwne. :X Ale intrygujące! :D
Z niecierpliwością czekam na kolejny! ♥
Buźka ;*
Nawet nie wiesz, jak wiele znaczy dla mnie Twój komentarz! Dziękuję. ;*
UsuńNie ma tutaj miejsca na spamik, więc pozwolę sobie na mały spam tutaj. :P
UsuńSerdecznie zapraszam na kolejny skrawek:
http://wlasny-skrawek-nieba.blogspot.com/ :)
Buźka ;*
Cześć, kochana!
OdpowiedzUsuńNatrafiłam na twojego bloga przypadkiem, ale strasznie mi się tu podoba.
Podoba mi się główna bohaterka, mimo tego, że jest taka niepewna. Zostawiła przyjaciół i nie ma odwagi się z nimi spotkać. To tak okropnie przykre! Jeszcze ten bilet. Jejciu... Jestem taka ciekawa, kiedy się ona z nimi spotka i jak to będzie wyglądało. Mogłabyś powiadamiać o nowościach?
Plus zapraszam na opowiadania o Krychowiaku i całej naszej drużynie.
http://niezapowiedziana-m.blogspot.com/
Pozdrawiam,
Anahi
Jasne, będę Cię informować i z pewnością do Ciebie wpadnę. ;)
UsuńBohaterka intryguje. Jednak cieszę się, że nie boi się wracać na stare śmieci, myślę, że niedługo też się przełamie i zadzwoni do kogoś z jej dawnych przyjaciół, liczę na Daniego! <3 ;D
OdpowiedzUsuń