sobota, 2 lipca 2016

II

                Kolejne tygodnie mijają mi na załatwianiu spraw związanych z otwarciem filii. Muszę przyznać, że mnóstwo z tym roboty. Mamy już wybrany lokal na siedzibę i warsztat – wszystko w jednym budynku znajdującym się bardzo blisko centrum. Marek jutro jedzie dopełnić formalności. Ja wybiorę się tam przed świętami, aby przeprowadzić kilka rozmów o pracę. W końcu muszę sobie tam kogoś zorganizować, bo Mikołaj, Szymek i Kamil nie zostaną ze mną dłużej niż miesiąc. W Polsce też mamy dużo zamówień i tu też musi ktoś pracować.
                Dzień mojego wyjazdu nie jest zbyt pogodny. Co prawda nie ma śnieżycy, ale zapowiada się niezła ulewa. Kto wie – może nawet deszcz ze śniegiem? Po odprawie udaję się na pokład samolotu. Zajmuję miejsce w klasie ekonomicznej i zaraz po starcie zakładam słuchawki. Włączam muzykę i bezmyślnie zaczynam gapić się w okno i znikającą pode mną ziemię.
“Who's to say that we always have to agree
I think we can both can take this one mistake
Like some kind of amnesty

Why to love and with such brutality?
We're compatible
Maybe a bit too much
That's our ambiguity

I've cried a thousand storms
I've blown away the clouds
The heartbeat of the sun is racing mine
I'm reaching out
My heart is waiting

This is the day and the time
I wanna believe that we may still have a chance
We took a leap in the dark
And I can see now
How shadows have turned to light

Well, we know
How ephemeral are things
Disillusion takes what illusion gives
What's the use of make believe

The needles of the clock
Are moving right to left
Pretend we’ve never heard of things we’d said
Like we've been deaf
And start all over

This is the day and the time
I wanna believe that we may still have a chance
We took a leap in the dark
And I can see now
How shadows have turned to light

Ah...

The heartbeat of the sun is racing mine
I'm missing out

Ah...

This is the day and the time
I wanna believe that we may still have a chance
We took a leap in the dark
And I can see now
How shadows have turned to light…”
I łzy spływają mi po policzku. Nie potrafię ich powstrzymać…
                Po dwóch godzinach jestem już na El Prat. Zabieram walizkę i jak wryta staję przed lotniskiem. Nie mam pojęcia, co ze sobą zrobić. Przysiadam na bagażu, chowam twarz w dłoniach i myślę, co ja tak naprawdę wyprawiam. Kiedyś sobie obiecywałam, że nigdy więcej tu nie przyjadę. A co robię? To się chyba nazywa rozdrapywanie starych ran. Po jakimś kwadransie rozmyślań łapię taksówkę i każę się zawieść do zabukowanego wcześniej hotelu. Melduję się, młody Hiszpan pomaga mi wnieść walizkę do pokoju, daję mu napiwek, zamykam drzwi i rzucam się bezwładnie na łóżko. Postanawiam zadzwonić do wujka, a następnie potwierdzić w agencji moją jutrzejszą obecność.
Podchodzę do okna i przyglądam się temu przepięknemu miastu. Jest dopiero szesnasta dwadzieścia. Zakładam jasnoniebieskie marmurki, adidasy, koszulkę i kolorową kurtkę. Biorę torebkę i wychodzę na miasto. Podążam przed siebie. Nie znam celu. Idę, bo idę. Po jakiejś godzinie siadam na jednej z wolnych ławek. Opieram się o niezbyt wygodne oparcie, biorę kilka głębszych oddechów i otwieram oczy. Przede mną znajduje się ogromny budynek. Nie raz już go widziałam. Sama w to nie wierzę, ale podświadomie dotarłam pod świątynię sportu – Camp Nou. Wgapiam się w drzwi wejściowe. Zastanawiam się, co by było, gdyby On właśnie w tym momencie wychodził. Nie, to raczej niemożliwe. Jutro wieczorem jest mecz, więc dzisiaj mają wolne… Wyciągam telefon, przeglądam kontakty i przez chwilę korci mnie, żeby zadzwonić do Daniego. W ostatniej chwili rezygnuję. Lepiej będzie, jeśli chłopcy nie będą wiedzieć, że tu jestem. A tym bardziej, że od stycznia się tu przeprowadzam.
                Chcę już odchodzić, gdy nagle spostrzegam, że biuro sprzedaży biletów jest jeszcze czynne. Podchodzę tam. Nieśmiało przekraczam próg.
– Witam, w czym mogę pomóc? – pyta uprzejmie kobieta. Ma może z trzydzieści lat.
– Ja… Chciałam tylko… Czy są jeszcze bilety na jutrzejszy mecz? – udaje mi się w końcu wykrztusić.
– Tak. Niestety nie należą do najtańszych, ale myślę, że warto – szeroko się uśmiecha.
– W takim razie poproszę najdalsze miejsce z pośród tych, które zostały – Hiszpanka ma zdziwioną minę, jednak spełnia moją prośbę. Domyślam się, że raczej nikt, nie prosi o najtańsze czy najdroższe wejściówki, ale o te najbardziej oddalone od murawy.
                Wracam do pokoju hotelowego z biletem w ręku. Sama nie wiem, co się ze mną dzieje. W co ja się pakuję? Ale spokojnie, nie ma opcji, żeby ktoś mnie spostrzegł. Świetnie znam ten stadion i wiem, że moje miejsce jest zbyt daleko, by dojrzeć mnie zarówno z murawy, jak i ławki rezerwowych, czy loży VIP. Nie wiem dlaczego, ale czuję ogromną potrzebę pójścia na ten mecz. Gramy z Sevillą FC. Zobaczę ich po tak długiej przerwie…

*

                Mam do przeprowadzenia kilka rozmów kwalifikacyjnych. Ku mojemu zdziwieniu jest sporo chętnych. Najpierw sprawdzam osoby, które miałyby się zająć renowacją skór – czyli naszym głównym zadaniem. Dopiero potem zajmę się sekretarką i kierowcą.
Koniec końców przyjmuję jedną kobietę i pięciu facetów. Lorena ma dwadzieścia siedem lat i będzie moją sekretarką. Zobaczymy, jeśli się sprawdzi, to może zajmie się też zamówieniami. Jorge, Julio, Lalo i Diego będą pracowali na warsztacie – po świętach zrobimy im szkolenie. Natomiast Paco będzie naszym kierowcą. A kiedy nie będzie miał żadnego kursu, będzie malował razem z chłopakami. Wszystko gotowe. Pozostaje jedynie urządzenie siedziby firmy, ale to już zrobię w styczniu, kiedy dostanę klucze.

*

                Nałóg. Jedno krótkie słowo, a ma tak wielką moc. To jest stan, kiedy ciągnie Cię do czegoś, do czego ciągnąć nie powinno. Można być uzależnionym od różnych rzeczy: alkoholu, narkotyków, zakupów, seksu, hazardu. A moim nałogiem od lat jest piłka nożna. Większą część mojego życia przeżyłam z nią niż bez niej. Mecz – wyraz, który momentalnie wywołuje u mnie uczucie podobne do podniecenia. Nie wyobrażam sobie mojej egzystencji bez sportu. To jest coś, co zawsze dawało mi oparcie, pomagało się zebrać do kupy. Jednak nie byłam na żadnym stadionie ani meczu od czasu powrotu do Polski. To ma być mój pierwszy raz od ponad roku. W głębi duszy cieszę się, że będę miała okazję ponownie zobaczyć chłopaków w akcji. Cholernie za nimi tęsknię, ale przecież do nich nie zadzwonię. Nie mam pojęcia, czy chcą mnie jeszcze znać.
                Idę długim korytarzem. Tak dobrze mi znanym. Kieruję się na wyznaczone miejsce. Siadam na krzesełku i bacznie przyglądam się trybunom. Jak zwykle jest tu mnóstwo ludzi. Morze bordowo–granatowych koszulek odśpiewuje najpiękniejszą melodię świata – hymn FC Barcelony, która jest dla nich namiastką własnego państwa. Państwa, które nie jest niepodległe. Duma Katalonii spaja ich w jedność. Te osoby naprawdę są dumne z tego, że są Katalończykami – z urodzenia lub z wyboru.
Ja też kiedyś nazywałam się Katalonką z wyboru, ale teraz nie mam na to odwagi. Wiem, że zawiodłam naszych piłkarzy i drużynę tak po prostu się ulatniając…
                Sędzia rozpoczyna spotkanie głośnym gwizdem. Obserwuję, jak piłkarze biegają tam i z powrotem, próbując zbudować i rozwinąć akcję, która ma zagrozić bramce przeciwnika. Odrobina tiki–taki i Sevilla już się gubi. Pedro do Iniesty, rozciągnięcie do Alvesa, Suárez wbiega z piłką w pole karne i… zagrywa do będącego na czystej pozycji Rafinhi, który pakuje piłkę tuż pod poprzeczkę. Stadion szaleje. Alcântara podbiega do Luisa i wskakuje mu na plecy – tak mu dziękuje za idealne podanie. Czuję się taka szczęśliwa… Zawsze bardzo przeżywam spotkania FCB – cieszę się z nimi albo z nimi płaczę.
                W przerwie meczu zauważam zbliżające się w moją stronę dwie przepiękne kobiety. To Shaki i Anto. Moje serce przyspiesza, zaczynam się denerwować. Przecież one nie mogą mnie zobaczyć! Uff… Na szczęście mijają mój rząd i idą w stronę barku.

                Ostatecznie mecz kończy się wynikiem 5:1. Trybuny powoli pustoszeją, ale ja zostaję. Zawodnicy zeszli z murawy, ale wiem, że zaraz ponownie pojawi się na niej Gerard i będzie wycinał fragment siatki – manita. Tak też się dzieje. Mam nieodpartą ochotę pomachać mu i tak też czynię. Katalończyk odwzajemnia mój gest. Zapewne myśli, że to zwykła fanka śliniąca się na jego widok. Nie ma pojęcia, jak bardzo się myli…

14 komentarzy:

  1. Dlaczego nie zadzwoniła do Daniego? Niech zadzwoni do Daniego! Hahah.
    Widzę, że bohaterka przeżywa wielką katorge, ale myślę, że z czasem będzie lepiej. Mam nadzieję, że niedługo ktoś odkryje, że dziewczyna jest w Katalonii albo ona sama powiadomi o tym przyjaciół.
    Czekam na kolejny rozdział kochana <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko czy nie jest zbyt dumna, żeby ich powiadomić? Okaże się. :p

      Usuń
  2. JA WIEM, ŻE TEN JEDEN KAWAŁEK BYŁ DLA MNIE! WIEM TO!
    Dziewczyna ma obawy przed ponownym pojawieniem się przed dawnymi przyjaciółmi i w sumie racja, skoro tak odeszła. Ale jednak mam nadzieję, że będzie dobrze! Może któryś z nich właśnie jej pomoże w ponownym "powrocie"?
    Czekam na kolejny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahahaha, kochana, spokojnie, jeszcze wiele rozdziałów przed nami. A co będzie z tym powrotem, to się okaże. ;)

      Usuń
  3. Zapraszam na pierwszy rozdział! :)
    http://60dnidoroslosci.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. http://ponizona.blogspot.com/2016/06/prolog.html#comment-form zapraszam na nowego bloga ;) Do akcji wkracza boski Enrique Iglesias <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Nadrobiłam zaległości :D
    A więc, ehh. Jestem trochę w szoku. Mega się cieszę, że wybrałaś Mascherano. Nie widziałam jeszcze o nim żadnego opowiadania, więc tak jak powiedziałam bardzo się ciesze :) nie mogę się doczekać jej spotkania z piłkarzami (w szczególności z Mascherano), które wiem, że się odbędzie. Wiecznie nie można uciekać i kryć się przed przeszłością :) opowiadanie świetne i czekam na kolejny rozdział! :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej! :)
    Ten rozdział jest naprawdę świetnie napisany i bardzo ciekawy. ♥
    Cóż, muszę przyznać, że maga intryguje mnie nasza bohaterka. Widać, że jest niepewna, pełna obaw i wahań przed spotkaniem dawnych znajomych. Zastanawia mnie jednak fakt dlaczego tak się dzieje... Co wydarzyło się niegdyś, że teraz jest tak, a nie inaczej. Chociaż zszokował mnie również ten bilet... Jak najdalej... Dziwne. :X Ale intrygujące! :D
    Z niecierpliwością czekam na kolejny! ♥
    Buźka ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie wiesz, jak wiele znaczy dla mnie Twój komentarz! Dziękuję. ;*

      Usuń
    2. Nie ma tutaj miejsca na spamik, więc pozwolę sobie na mały spam tutaj. :P
      Serdecznie zapraszam na kolejny skrawek:
      http://wlasny-skrawek-nieba.blogspot.com/ :)
      Buźka ;*

      Usuń
  7. Cześć, kochana!
    Natrafiłam na twojego bloga przypadkiem, ale strasznie mi się tu podoba.
    Podoba mi się główna bohaterka, mimo tego, że jest taka niepewna. Zostawiła przyjaciół i nie ma odwagi się z nimi spotkać. To tak okropnie przykre! Jeszcze ten bilet. Jejciu... Jestem taka ciekawa, kiedy się ona z nimi spotka i jak to będzie wyglądało. Mogłabyś powiadamiać o nowościach?
    Plus zapraszam na opowiadania o Krychowiaku i całej naszej drużynie.
    http://niezapowiedziana-m.blogspot.com/

    Pozdrawiam,
    Anahi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne, będę Cię informować i z pewnością do Ciebie wpadnę. ;)

      Usuń
  8. Bohaterka intryguje. Jednak cieszę się, że nie boi się wracać na stare śmieci, myślę, że niedługo też się przełamie i zadzwoni do kogoś z jej dawnych przyjaciół, liczę na Daniego! <3 ;D

    OdpowiedzUsuń