czwartek, 27 października 2016

EPILOG

                Dzień był niezwykle słoneczny, ale w końcu mieliśmy siedemnastego sierpnia. Siedziałem na ławeczce i huśtałem synka na kolanie. Jego śmiech wywoływał na mej twarzy szczery uśmiech. To właśnie ten mały chłopiec był całym moim światem i powodem do życia – oczywiście do spółki z jego przyrodnimi siostrami. Zaśmiał się po raz ostatni i obrócił przodem do mnie. Wtulił się w moje ramiona, po czym zadał bardzo poważne pytanie.
– Tatusiu, – popatrzył mi prosto w oczy – a jaka była mamusia?
                Moje serce przestało na chwilę bić. Zamrugałem kilka razy, żeby odgonić potok zbierających się pod powiekami łez. Odetchnąłem głęboko i ucałowałem malca w czółko.
– Ana, to znaczy twoja mamusia, była najcudowniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek spotkałem. – westchnąłem – Miałem dwadzieścia siedem lat, jak ją poznałem. Anastazja była o siedem lat młodsza. – uśmiechnąłem się mimowolnie – Wpadłem na nią na ulicy i od razu się zakochałem. Była piękna. – oczami wyobraźni znów ją zobaczyłem – Jakieś dziesięć centymetrów niższa ode mnie. Miała śliczne brązowe włosy do pasa i cudowne, zielone oczy. Jej oczy były jak murawa. Kiedy się złościła, robiły się żywsze, a kiedy się cieszyła, przybierały ciemniejszy, spokojniejszy odcień. Zawsze używała tych samych perfum. Kochałem ten zapach. To była Carolina Herrera 212. Do dziś jeden flakonik stoi na komodzie w sypialni… Prowadziła poważną firmę, ale zawsze jak tylko mogła, uciekała od dress codu. Uwielbiała jeansy i luźne bluzy. – patrzyłem w dal – Podziwiałem ją. Nie wstydziła się okazywać uczuć. Nie obnosiła się z nimi, ale też nie kryła. – oparłem się i gładziłem po głowie synka – Ana kochała piłkę nożną i miała na jej temat sporą wiedzę. Była pierwszą kobietą, której nie musiałem tłumaczyć, co to jest spalony, bo doskonale to wiedziała. Była culé. Całym sercem kochała FC Barcelonę. Uwielbiała przychodzić na Camp Nou i nas dopingować. A ja uwielbiałem te cudowne iskierki, które miała w oczach po każdym wygranym meczu. Była pogodna. Ludzie do niej wręcz lgnęli. Cały zespół traktował ją jak członka rodziny już od początku. Zawsze troszczyła się o nas, kiedy któryś doznał kontuzji. Wiele razy karciła mnie za to, że broniłem z wielkim poświęceniem. Była urocza, kiedy próbowała się na mnie złościć. – zachichotałem – Twoja mamusia była wyjątkowa i zawsze już taka będzie. I zawsze nas kochała, kocha i będzie kochać. Dba o nas, ale już z góry. Byłeś i zawsze będziesz jej maleńkim skarbem, Celio – ucałowałem jego skroń.
– To mamusia nas widzi? – zdziwił się. Wziąłem drobną rączkę pięciolatka i wskazałem na niebo.
– Widzisz tą białą chmurkę? – pokiwał głową – Mamusia jest teraz aniołkiem i siedzi sobie na tej chmurce, wpatrując się w nas – chłopiec uśmiechnął się i pomachał w stronę obłoczka.
– Kocham cię, mamusiu. I nigdy o tobie nie zapomnę – wyszeptał i wszedł do domu. Spojrzałem na niebo i pojedyncza łza spłynęła po moim policzku.

– Kocham cię, Ana. I nigdy nie przestanę. Jeszcze się spotkamy. – szedłem w stronę drzwi, ale odwróciłem się jeszcze raz – Wszystkiego najlepszego z okazji imienin, kochanie.

***
I tak oto kończymy przygodę z "It's just goodbye, it's not the end", a to oznacza, że przyszedł czas nie tylko na pożegnanie, ale też na wyjaśnienia. Zacznijmy może od tytułu. Zapewne część z Was domyśla się po przeczytaniu epilogu, że chodzi tutaj o śmierć głównej bohaterki. Uczucie łączące ją i Javiera nie skończyło się, to nie był koniec, bo Mascherano wie, że jeszcze kiedyś się spotkają, tam po drugiej stronie.
Zaś co do samego opowiadania... Pisało mi się je dość...dziwnie. W pewnym momencie dopadła mnie jakaś blokada, ale poradziłam sobie z nią, pisząc epilog dużo, dużo wcześniej niż zamierzałam. To nie było tak, że pisząc prolog już wiedziałam, że uśmiercę Anastazję - nie. Po prostu tak jakoś wyszło. :p To moje pierwsze opowiadanie bez szczęśliwego zakończenia, a czy ostatnie? Tego nie wie nikt.
Długo kazałam Wam czekać na ten rozdział, ale mam niespodziankę. Otóż ruszyłam z blogiem, na którym znajdziecie wszelkie nowości (starości także XD) - zarówno twórcze, jak i odnoszące się do mojego prywatnego życia. Zapraszam serdecznie: http://lilas-word.blogspot.com/ Ale to nie koniec! Równocześnie z ostatnim wpisem tutaj, rozpoczynam nową historię, którą znajdziecie tutaj: http://ni-los-anos-ni-los-contratiempos.blogspot.com/. Bardzo ładnie Was proszę o wyrażanie swoich opinii, komentowanie - zarówno tutaj, jak i na nowych blogach. Dla Was to chwila, a dla mnei wielka motywacja. :D
A teraz, tak już na koniec końców piszcie, co macie na sercu po przeczytaniu tego epilogu i całego opowiadania.
Buziaki! <3

piątek, 14 października 2016

XIV

– Co?! Ale jak to? Zaraz tam będę. – rozłączyłem się i szybko wybrałem numer do Roccuzzo – Odbierz, odbierz. – mówiłem sam do siebie – Cześć, Anto. Słuchaj. Mogę podrzucić do was Celio?
– No pewnie. Ale coś się stało?
– Ana… Ona… Miała wypadek.
– O, matko! – pisnęła Argentynka. Chciała zadać kolejne pytanie, ale je uprzedziłem.
– Nic więcej nie wiem. Jadę do szpitala. Jak się czegoś dowiem, to dam wam znać – zakończyłem połączenie i schowałem komórkę do kieszeni. Zapakowałem rzeczy synka do torby, wziąłem go na ręce, zaniosłem do Messich, a sam wsiadłem do auta i szybko pognałem w kierunku szpitala, w którym znajdowała się moja ukochana. Wpadłem do środka niczym burza. Szybko skierowano mnie na drugie piętro. Tam miała się odbyć operacja mojej małej. Stałem przy wielkich drzwiach, kiedy ją przewozili. Podbiegłem do niej. Była zakrwawiona, ale przytomna. Czyli nie mogło być znowu tak źle, prawda? Złapałem jej drobniutką dłoń i ucałowałem. Pogłaskałem ją po głowie, a ona się lekko uśmiechnęła.
– Kocham cię, Javi. I zawsze będę.
– Kocham cię, Ana.
– Proszę się odsunąć. Musimy szybko rozpocząć operację – odezwał się lekarz.
                Miłość mojego życia zniknęła za wielkimi drzwiami, a ja zostałem tam sam. Chodziłem po holu w tę i z powrotem. Nie potrafiłem zebrać myśli. To siadałem, to znowu wstawałem. I tak w kółko od kilku godzin. Modliłem się, żeby Anastazja wyszła z tego cało. Przecież miała jeszcze całe życie przed sobą. No właśnie, musiałem coś wymyślić na jej trzydzieste urodziny. Przecież to już za miesiąc. No tak. Ale wcześniej mieliśmy jeszcze do rozegrania finał Ligii Mistrzów. A potem uroczystość z okazji zakończenia mojej sportowej kariery.
                Zacząłem się denerwować nie na żarty, kiedy najpierw ktoś wybiegł z sali, a potem wbiegło do niej więcej osób. To chyba nie wróżyło niczego dobrego. Ale nie mogłem tracić nadziei. Nie mogłem! Kiedy z bloku wyszedł lekarz, od razu do niego podszedłem.
– Panie doktorze, co z nią?
– Panie Mascherano… – w jego oczach zauważyłem wielki ból – Bardzo mi przykro. Robiliśmy co w naszej mocy, ale obrażenia wewnętrzne okazały się zbyt ciężkie.
– Ale jak to?! – wydarłem się – Co pan plecie?! To jakiś żart, tak?! Ona zaraz stamtąd wyjdzie o własnych siłach i zaśmieje się, że tak łatwo dałem się nabrać?!
– Proszę pana…
– Nie! Ja panu nie wierzę! Ja chcę ją zobaczyć!
– W porządku, proszę za mną.
                Ruszyłem za około pięćdziesięcioletnim chirurgiem. Kroczyliśmy korytarzem, aż dotarliśmy do pewnego mrocznego pomieszczenia. Na metalowym stole leżało ciało przykryte prześcieradłem. Głośno przełknąłem gulę w gardle. Podszedłem bliżej i odsunąłem delikatnie materiał. Nie wierzyłem własnym oczom. To ona. Leżała tam taka bezbronna, blada, niczego nieświadoma i…zimna. Przeczesałem palcami jej włosy i ucałowałem w czoło. Tak bardzo lubiła, gdy to robiłem. Nie kontrolowałem już łez, które ciurkiem leciały po moich policzkach, by spaść na posadzkę.
– Nie. – szepnąłem – To nie może być prawda. Dlaczego ona? Była taka młoda. – odwróciłem się w stronę lekarza – Za miesiąc miała obchodzić swoje trzydzieste urodziny. Chciałem ją gdzieś zabrać. Mogliśmy się wyprowadzić za granicę, bo to mój ostatni sezon. Tyle rzeczy było przed nią. Zostawiła firmę. Jak ja sobie dam bez niej radę? – popatrzyłem na mężczyznę z wyrzutem – Jak ja wychowam bez niej syna? Nie dam rady…
– Panie Mascherano, jest jeszcze jedna sprawa… Może to i nie ma już teraz wielkiego znaczenia, ale uznałem, że powinien pan wiedzieć.
– Tak?
– Pańska żona była w dziewiątym tygodniu ciąży.
– A…Ale…Ale jak to? – jąkałem się – Dlaczego mi nic nie powiedziałaś? – skierowałem się w stronę martwego ciała.
– Ja nie chciałbym się wtrącać, ale z tego, co mówił mi jej ginekolog, pani Anastazja dowiedziała się o tym dwa tygodnie temu i chciała panu przekazać tą dobrą nowinę po finale Ligii Mistrzów. – poklepał mnie po ramieniu – Przykro mi.

*

                Finał Ligii Mistrzów 2022 na Santiago Bernabéu. FC Barcelona vs Chelsea Londyn. Prawdopodobnie każdy piłkarz chciałby teraz stać tutaj na murawie i rozegrać wspaniałe spotkanie. Ale nie ja. Ja byłem pogrążony w żalu, smutku, żałobie. Tydzień temu wszystko straciło dla mnie sens. Sens mojego życia odszedł z tego świata. Ana umarła, zabierając ze sobą nasze nienarodzone dziecko. Znowu zachciało mi się płakać. To wszystko nie tak miało być. Mieliśmy żyć długo i szczęśliwie. A ona nie dożyła nawet trzydziestu lat! I gdzie tu była sprawiedliwość?!
                Na płytę boiska wyszliśmy w naszych tradycyjnych strojach z czarnymi opaskami umieszczonymi na bicepsie. Wyszliśmy całą drużyną – nie jedenastką. Stał z nami również sztab szkoleniowy. Piłkarze Chelsea ustawili się naprzeciwko nas. Unieśliśmy głowy do góry, złapaliśmy się za ramiona i utkwiliśmy w minucie ciszy. W tle leciało Requiem, a na telebimie ukazało się czarno–białe zdjęcie mojej żony. Uśmiechała się na nim. Zresztą ona z reguły się uśmiechała. Była zadowolona z życia, a po narodzinach Celio to już w ogóle. Przytuliliśmy się z chłopakami, zebraliśmy w kółku, pochyliliśmy, położyliśmy dłonie jedna na drugiej i zgodnie krzyknęliśmy:
– Dla Any!
                Graliśmy jak natchnieni. Mieliśmy w sobie mnóstwo złości, którą właśnie staraliśmy się z siebie wyrzucić. Nie obyło się bez niepotrzebnych fauli i żółtych kartek, ale kogo by to obchodziło? Kasowałem wszystko, co się dało. Każdemu przeciwnikowi z furią w oczach odbierałem piłkę. W pewnym momencie, jak widzieli, że biegłem w ich stronę, zostawiali piłkę i uciekali. W końcu po dziewięćdziesięciu minutach na boisku sędzia zagwizdał. Ogromna tablica wskazywała na wynik 5:0 dla nas. Upokorzyliśmy nie tylko zespół z Londynu, ale przede wszystkim triumfowaliśmy na stadionie odwiecznego rywala – Realu Madryt. Nie było jednak wśród nas euforii. Wszyscy zdjęliśmy górne części trykotu, a pod spodem mieliśmy koszulki, które układały się w napis „To dla Ciebie, Ana”.

*

                Podczas celebracji zwycięstwa na Camp Nou wyświetlony został pewien filmik. Nie miałem nawet o nim zielonego pojęcia. Przedstawiał on drużynę podczas niektórych wyjazdów. W każdej scenie była moja żona. Na murawie został z kolei rozłożony ogromny transparent, wykonany przez piłkarzy, który głosił: „Jesteśmy rodziną. Żegnaj, Ana. Do zobaczenia w nowym, lepszym świecie. Kochamy Cię”. Nawet kibice na trybunach ułożyli mozaikę: „Ana, razem z Tobą odeszła część klubu.” oraz „Do zobaczenia w niebie, nasz bordowo–granatowy Aniołku.” Ryczałem jak głupi, mając na rękach Celio. Ucałowałem chłopca w skroń i pomachałem kibicom. Lio podał mi niepewnie mikrofon.

– Kochani, – zacząłem – dziękuję wam bardzo za pamięć o mojej żonie. Ana z pewnością by się zarumieniła i uznała, że niczym sobie na coś takiego nie zasłużyła. Ona kochała ten klub prawie tak mocno jak mnie i naszego synka. To był jej świat. Tutaj, na Camp Nou czuła się jak ryba w wodzie. Żartowała kiedyś nawet, że moglibyśmy się tutaj przeprowadzić. – próbowałem opanować łzy – Tak czy inaczej dziękuję wam i moim przyjaciołom z klubu. Za tę dedykację pucharu, ale przede wszystkim za to, że jesteście teraz z nami. Dziękuję.


***
Inicjatywę przejął teraz Javier. Jako że występuje z czternastką na koszulce, domyślacie się pewnie, że to już ostatni rozdział. Ale spokojnie - jeszcze Was nie zostawiam, bo przygotowałam epilog. ;)
Jak już wielokrotnie wspominałam, nikt miał się nie domyślić, co dla Was przyszykowałam. I jak mi wyszło? Ktoś mnie rozszyfrował czy zaskoczyłam?
Wiem, że pewnie macie ochotę mnie zabić, ale wstrzymam się z wyjaśnieniami do wpisu pod epilogiem. A jeśli chcecie wiedzieć co, jak i dlaczego, to zadawajcie pytania w komentarzach, a ja obiecuję, że na wszystkie odpowiem. Pod komentami albo pod epilogiem.
To co? Zostanie ktoś na epilog? :D