Dzień
był niezwykle słoneczny, ale w końcu mieliśmy siedemnastego sierpnia. Siedziałem
na ławeczce i huśtałem synka na kolanie. Jego śmiech wywoływał na mej twarzy
szczery uśmiech. To właśnie ten mały chłopiec był całym moim światem i powodem
do życia – oczywiście do spółki z jego przyrodnimi siostrami. Zaśmiał się po
raz ostatni i obrócił przodem do mnie. Wtulił się w moje ramiona, po czym zadał
bardzo poważne pytanie.
– Tatusiu, – popatrzył mi prosto w oczy – a jaka
była mamusia?
Moje
serce przestało na chwilę bić. Zamrugałem kilka razy, żeby odgonić potok
zbierających się pod powiekami łez. Odetchnąłem głęboko i ucałowałem malca w
czółko.
– Ana, to znaczy twoja mamusia, była
najcudowniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek spotkałem. – westchnąłem – Miałem
dwadzieścia siedem lat, jak ją poznałem. Anastazja była o siedem lat młodsza. –
uśmiechnąłem się mimowolnie – Wpadłem na nią na ulicy i od razu się zakochałem.
Była piękna. – oczami wyobraźni znów ją zobaczyłem – Jakieś dziesięć
centymetrów niższa ode mnie. Miała śliczne brązowe włosy do pasa i cudowne,
zielone oczy. Jej oczy były jak murawa. Kiedy się złościła, robiły się żywsze,
a kiedy się cieszyła, przybierały ciemniejszy, spokojniejszy odcień. Zawsze
używała tych samych perfum. Kochałem ten zapach. To była Carolina Herrera 212.
Do dziś jeden flakonik stoi na komodzie w sypialni… Prowadziła poważną firmę,
ale zawsze jak tylko mogła, uciekała od dress codu. Uwielbiała jeansy i luźne
bluzy. – patrzyłem w dal – Podziwiałem ją. Nie wstydziła się okazywać uczuć.
Nie obnosiła się z nimi, ale też nie kryła. – oparłem się i gładziłem po głowie
synka – Ana kochała piłkę nożną i miała na jej temat sporą wiedzę. Była
pierwszą kobietą, której nie musiałem tłumaczyć, co to jest spalony, bo
doskonale to wiedziała. Była culé. Całym sercem kochała FC Barcelonę.
Uwielbiała przychodzić na Camp Nou i nas dopingować. A ja uwielbiałem te cudowne
iskierki, które miała w oczach po każdym wygranym meczu. Była pogodna. Ludzie
do niej wręcz lgnęli. Cały zespół traktował ją jak członka rodziny już od
początku. Zawsze troszczyła się o nas, kiedy któryś doznał kontuzji. Wiele razy
karciła mnie za to, że broniłem z wielkim poświęceniem. Była urocza, kiedy
próbowała się na mnie złościć. – zachichotałem – Twoja mamusia była wyjątkowa i
zawsze już taka będzie. I zawsze nas kochała, kocha i będzie kochać. Dba o nas,
ale już z góry. Byłeś i zawsze będziesz jej maleńkim skarbem, Celio –
ucałowałem jego skroń.
– To mamusia nas widzi? – zdziwił się. Wziąłem
drobną rączkę pięciolatka i wskazałem na niebo.
– Widzisz tą białą chmurkę? – pokiwał głową –
Mamusia jest teraz aniołkiem i siedzi sobie na tej chmurce, wpatrując się w nas
– chłopiec uśmiechnął się i pomachał w stronę obłoczka.
– Kocham cię, mamusiu. I nigdy o tobie nie
zapomnę – wyszeptał i wszedł do domu. Spojrzałem na niebo i pojedyncza łza
spłynęła po moim policzku.
– Kocham cię, Ana. I nigdy nie przestanę. Jeszcze
się spotkamy. – szedłem w stronę drzwi, ale odwróciłem się jeszcze raz –
Wszystkiego najlepszego z okazji imienin, kochanie.
***
I tak oto kończymy przygodę z "It's just goodbye, it's not the end", a to oznacza, że przyszedł czas nie tylko na pożegnanie, ale też na wyjaśnienia. Zacznijmy może od tytułu. Zapewne część z Was domyśla się po przeczytaniu epilogu, że chodzi tutaj o śmierć głównej bohaterki. Uczucie łączące ją i Javiera nie skończyło się, to nie był koniec, bo Mascherano wie, że jeszcze kiedyś się spotkają, tam po drugiej stronie.
Zaś co do samego opowiadania... Pisało mi się je dość...dziwnie. W pewnym momencie dopadła mnie jakaś blokada, ale poradziłam sobie z nią, pisząc epilog dużo, dużo wcześniej niż zamierzałam. To nie było tak, że pisząc prolog już wiedziałam, że uśmiercę Anastazję - nie. Po prostu tak jakoś wyszło. :p To moje pierwsze opowiadanie bez szczęśliwego zakończenia, a czy ostatnie? Tego nie wie nikt.
Długo kazałam Wam czekać na ten rozdział, ale mam niespodziankę. Otóż ruszyłam z blogiem, na którym znajdziecie wszelkie nowości (starości także XD) - zarówno twórcze, jak i odnoszące się do mojego prywatnego życia. Zapraszam serdecznie: http://lilas-word.blogspot.com/ Ale to nie koniec! Równocześnie z ostatnim wpisem tutaj, rozpoczynam nową historię, którą znajdziecie tutaj: http://ni-los-anos-ni-los-contratiempos.blogspot.com/. Bardzo ładnie Was proszę o wyrażanie swoich opinii, komentowanie - zarówno tutaj, jak i na nowych blogach. Dla Was to chwila, a dla mnei wielka motywacja. :D
A teraz, tak już na koniec końców piszcie, co macie na sercu po przeczytaniu tego epilogu i całego opowiadania.
Buziaki! <3
Mój wielki, ale to wielki ból i smutek złagodziłaś kolejnym opowiadaniem, ale to nie oznacza, że nie jestem zła za ten okropny koniec. Nigdy nie sądziłam, że uśmiercisz Ane, naprawdę! Mogłabym się zakładać, że się rozstaną, że im nie wyjdzie, ale nigdy nie postawiłabym na śmierć..
OdpowiedzUsuńTo opowiadanie było wyjątkowe, bo było pierwszym Twoim, na którym tak płakałam (szczególnie podczas poprzedniego wpisu i tego).
Staram się pisać zawsze dużo, bo chce żebyś wiedziała jak doceniam Twoje pomysły i Twoją twórczość, ale z każdym kolejnym końcem opowiadania jest mi coraz trudniej, bo mam wrażenie, że wykorzystałam cały zasób słów. ;D
No nic, nie pozostało mi nic innego jak powiedzieć tej historii "do widzenia" i przywitać kolejną. <3
PS: Uwielbiam Cię słońce i Twoją twórczość!
Jeśli to poprawi Ci nastrój, to ja też przy nich płakałam. ;p Dziękuję Ci, Słońce, że cały czas ze mną jesteś! ;*
UsuńProlog to dla mnie wręcz wyciskacz łez! Nawet sama nie zauważyłam kiedy zaczęłam po prostu ryczeć.
OdpowiedzUsuńJavier to niesamowity człowiek, a miłość jaką darzył Ane, była taka piękna i szczera, że może się wydawać nierealna. Po prostu kocham tą historię, tych bohaterów, no po prostu wszystko. <3
Cieszę się, że znów zaczynasz coś pisać i dalej będziesz nas zaskakiwać swoimi genialnymi pomysłami.
Żegnam się więc z tym blogiem i lecę na przywitanie nowego. <3 pozdrawiam kochana, weny i dalszej radości z pisania ;) <3
To miał być wyciskacz łez ;p <3
UsuńOjej :') no cóż od czego tu zacząć.
OdpowiedzUsuńOpowiadanie było zdecydowanie jednym z moich ulubionych i już teraz wiem, że będę za nim mocno tęsknić :(
Ty nawet nie wiesz, jak targałaś moimi emocjami w tym opowiadaniu. Najpierw się cieszyłam, później płakałam a w epilogu płakałam z uśmiechem na ustach. No jesteś cudowna i nie zostało mi nic, jak podziękować Ci za to opowiadanie :) było wyjątkowe, takie inne ;) życzę dużo wenyy na kolejne opowiadania ❤
Bardzo się cieszę, że Ci się podobało i byłaś tutaj że mną i moimi bohaterami. :) Buziaki! :*
UsuńMam na sercu to, że nadal jestem w szoku po śmierci głównej bohaterki!
OdpowiedzUsuńAle skoro już mam podsumować, to opowiadanie było naprawdę świetne! Dziękujemy za nie, bo chyba nigdy wcześniej nie spotkałam się z historią, gdzie miłością głównej bohaterki był Masche!
Lecę zobaczyć co kolejnego przygotowałaś ;)
Dobrze wiesz, że Twoja opinia jest dla mnie niezwykle ważna. ;* Dziękuję za to, że byłaś i cieszę się, że uważasz je za świetne. <3
Usuń