piątek, 14 października 2016

XIV

– Co?! Ale jak to? Zaraz tam będę. – rozłączyłem się i szybko wybrałem numer do Roccuzzo – Odbierz, odbierz. – mówiłem sam do siebie – Cześć, Anto. Słuchaj. Mogę podrzucić do was Celio?
– No pewnie. Ale coś się stało?
– Ana… Ona… Miała wypadek.
– O, matko! – pisnęła Argentynka. Chciała zadać kolejne pytanie, ale je uprzedziłem.
– Nic więcej nie wiem. Jadę do szpitala. Jak się czegoś dowiem, to dam wam znać – zakończyłem połączenie i schowałem komórkę do kieszeni. Zapakowałem rzeczy synka do torby, wziąłem go na ręce, zaniosłem do Messich, a sam wsiadłem do auta i szybko pognałem w kierunku szpitala, w którym znajdowała się moja ukochana. Wpadłem do środka niczym burza. Szybko skierowano mnie na drugie piętro. Tam miała się odbyć operacja mojej małej. Stałem przy wielkich drzwiach, kiedy ją przewozili. Podbiegłem do niej. Była zakrwawiona, ale przytomna. Czyli nie mogło być znowu tak źle, prawda? Złapałem jej drobniutką dłoń i ucałowałem. Pogłaskałem ją po głowie, a ona się lekko uśmiechnęła.
– Kocham cię, Javi. I zawsze będę.
– Kocham cię, Ana.
– Proszę się odsunąć. Musimy szybko rozpocząć operację – odezwał się lekarz.
                Miłość mojego życia zniknęła za wielkimi drzwiami, a ja zostałem tam sam. Chodziłem po holu w tę i z powrotem. Nie potrafiłem zebrać myśli. To siadałem, to znowu wstawałem. I tak w kółko od kilku godzin. Modliłem się, żeby Anastazja wyszła z tego cało. Przecież miała jeszcze całe życie przed sobą. No właśnie, musiałem coś wymyślić na jej trzydzieste urodziny. Przecież to już za miesiąc. No tak. Ale wcześniej mieliśmy jeszcze do rozegrania finał Ligii Mistrzów. A potem uroczystość z okazji zakończenia mojej sportowej kariery.
                Zacząłem się denerwować nie na żarty, kiedy najpierw ktoś wybiegł z sali, a potem wbiegło do niej więcej osób. To chyba nie wróżyło niczego dobrego. Ale nie mogłem tracić nadziei. Nie mogłem! Kiedy z bloku wyszedł lekarz, od razu do niego podszedłem.
– Panie doktorze, co z nią?
– Panie Mascherano… – w jego oczach zauważyłem wielki ból – Bardzo mi przykro. Robiliśmy co w naszej mocy, ale obrażenia wewnętrzne okazały się zbyt ciężkie.
– Ale jak to?! – wydarłem się – Co pan plecie?! To jakiś żart, tak?! Ona zaraz stamtąd wyjdzie o własnych siłach i zaśmieje się, że tak łatwo dałem się nabrać?!
– Proszę pana…
– Nie! Ja panu nie wierzę! Ja chcę ją zobaczyć!
– W porządku, proszę za mną.
                Ruszyłem za około pięćdziesięcioletnim chirurgiem. Kroczyliśmy korytarzem, aż dotarliśmy do pewnego mrocznego pomieszczenia. Na metalowym stole leżało ciało przykryte prześcieradłem. Głośno przełknąłem gulę w gardle. Podszedłem bliżej i odsunąłem delikatnie materiał. Nie wierzyłem własnym oczom. To ona. Leżała tam taka bezbronna, blada, niczego nieświadoma i…zimna. Przeczesałem palcami jej włosy i ucałowałem w czoło. Tak bardzo lubiła, gdy to robiłem. Nie kontrolowałem już łez, które ciurkiem leciały po moich policzkach, by spaść na posadzkę.
– Nie. – szepnąłem – To nie może być prawda. Dlaczego ona? Była taka młoda. – odwróciłem się w stronę lekarza – Za miesiąc miała obchodzić swoje trzydzieste urodziny. Chciałem ją gdzieś zabrać. Mogliśmy się wyprowadzić za granicę, bo to mój ostatni sezon. Tyle rzeczy było przed nią. Zostawiła firmę. Jak ja sobie dam bez niej radę? – popatrzyłem na mężczyznę z wyrzutem – Jak ja wychowam bez niej syna? Nie dam rady…
– Panie Mascherano, jest jeszcze jedna sprawa… Może to i nie ma już teraz wielkiego znaczenia, ale uznałem, że powinien pan wiedzieć.
– Tak?
– Pańska żona była w dziewiątym tygodniu ciąży.
– A…Ale…Ale jak to? – jąkałem się – Dlaczego mi nic nie powiedziałaś? – skierowałem się w stronę martwego ciała.
– Ja nie chciałbym się wtrącać, ale z tego, co mówił mi jej ginekolog, pani Anastazja dowiedziała się o tym dwa tygodnie temu i chciała panu przekazać tą dobrą nowinę po finale Ligii Mistrzów. – poklepał mnie po ramieniu – Przykro mi.

*

                Finał Ligii Mistrzów 2022 na Santiago Bernabéu. FC Barcelona vs Chelsea Londyn. Prawdopodobnie każdy piłkarz chciałby teraz stać tutaj na murawie i rozegrać wspaniałe spotkanie. Ale nie ja. Ja byłem pogrążony w żalu, smutku, żałobie. Tydzień temu wszystko straciło dla mnie sens. Sens mojego życia odszedł z tego świata. Ana umarła, zabierając ze sobą nasze nienarodzone dziecko. Znowu zachciało mi się płakać. To wszystko nie tak miało być. Mieliśmy żyć długo i szczęśliwie. A ona nie dożyła nawet trzydziestu lat! I gdzie tu była sprawiedliwość?!
                Na płytę boiska wyszliśmy w naszych tradycyjnych strojach z czarnymi opaskami umieszczonymi na bicepsie. Wyszliśmy całą drużyną – nie jedenastką. Stał z nami również sztab szkoleniowy. Piłkarze Chelsea ustawili się naprzeciwko nas. Unieśliśmy głowy do góry, złapaliśmy się za ramiona i utkwiliśmy w minucie ciszy. W tle leciało Requiem, a na telebimie ukazało się czarno–białe zdjęcie mojej żony. Uśmiechała się na nim. Zresztą ona z reguły się uśmiechała. Była zadowolona z życia, a po narodzinach Celio to już w ogóle. Przytuliliśmy się z chłopakami, zebraliśmy w kółku, pochyliliśmy, położyliśmy dłonie jedna na drugiej i zgodnie krzyknęliśmy:
– Dla Any!
                Graliśmy jak natchnieni. Mieliśmy w sobie mnóstwo złości, którą właśnie staraliśmy się z siebie wyrzucić. Nie obyło się bez niepotrzebnych fauli i żółtych kartek, ale kogo by to obchodziło? Kasowałem wszystko, co się dało. Każdemu przeciwnikowi z furią w oczach odbierałem piłkę. W pewnym momencie, jak widzieli, że biegłem w ich stronę, zostawiali piłkę i uciekali. W końcu po dziewięćdziesięciu minutach na boisku sędzia zagwizdał. Ogromna tablica wskazywała na wynik 5:0 dla nas. Upokorzyliśmy nie tylko zespół z Londynu, ale przede wszystkim triumfowaliśmy na stadionie odwiecznego rywala – Realu Madryt. Nie było jednak wśród nas euforii. Wszyscy zdjęliśmy górne części trykotu, a pod spodem mieliśmy koszulki, które układały się w napis „To dla Ciebie, Ana”.

*

                Podczas celebracji zwycięstwa na Camp Nou wyświetlony został pewien filmik. Nie miałem nawet o nim zielonego pojęcia. Przedstawiał on drużynę podczas niektórych wyjazdów. W każdej scenie była moja żona. Na murawie został z kolei rozłożony ogromny transparent, wykonany przez piłkarzy, który głosił: „Jesteśmy rodziną. Żegnaj, Ana. Do zobaczenia w nowym, lepszym świecie. Kochamy Cię”. Nawet kibice na trybunach ułożyli mozaikę: „Ana, razem z Tobą odeszła część klubu.” oraz „Do zobaczenia w niebie, nasz bordowo–granatowy Aniołku.” Ryczałem jak głupi, mając na rękach Celio. Ucałowałem chłopca w skroń i pomachałem kibicom. Lio podał mi niepewnie mikrofon.

– Kochani, – zacząłem – dziękuję wam bardzo za pamięć o mojej żonie. Ana z pewnością by się zarumieniła i uznała, że niczym sobie na coś takiego nie zasłużyła. Ona kochała ten klub prawie tak mocno jak mnie i naszego synka. To był jej świat. Tutaj, na Camp Nou czuła się jak ryba w wodzie. Żartowała kiedyś nawet, że moglibyśmy się tutaj przeprowadzić. – próbowałem opanować łzy – Tak czy inaczej dziękuję wam i moim przyjaciołom z klubu. Za tę dedykację pucharu, ale przede wszystkim za to, że jesteście teraz z nami. Dziękuję.


***
Inicjatywę przejął teraz Javier. Jako że występuje z czternastką na koszulce, domyślacie się pewnie, że to już ostatni rozdział. Ale spokojnie - jeszcze Was nie zostawiam, bo przygotowałam epilog. ;)
Jak już wielokrotnie wspominałam, nikt miał się nie domyślić, co dla Was przyszykowałam. I jak mi wyszło? Ktoś mnie rozszyfrował czy zaskoczyłam?
Wiem, że pewnie macie ochotę mnie zabić, ale wstrzymam się z wyjaśnieniami do wpisu pod epilogiem. A jeśli chcecie wiedzieć co, jak i dlaczego, to zadawajcie pytania w komentarzach, a ja obiecuję, że na wszystkie odpowiem. Pod komentami albo pod epilogiem.
To co? Zostanie ktoś na epilog? :D

11 komentarzy:

  1. Nie lubię Cię! Płacze jak bóbr..
    Stawiałam na to, że możesz ich rozdzielić, ale nie tak.. Brak mi słów więc już nic nie pisze.
    Do zobaczenia w epilogu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bo przecież byłoby za pięknie, gdyby ona żyła i urodziła drugie dziecko, nie?
    Zaskoczyłaś mnie i to bardzo! Ja nie wiem co Ty tam jeszcze przygotowałaź na epilog... Armagedon, powódź w Barcelonie, trzęsienie ziemi? Zaczynam się szczerze bać! No, ale cóż... Czekam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Poryczałam się jak dziecko. Spodziewałam się wiele rzeczy, ale nigdy czegoś takiego! :( czekam, aż wyjasnisz mi wszystko w epilogu w taki sposób, że Ci to wybacze i wypedzisz ze mnie myśl odwiedzenia Cie z jakimś ostrym narzędziem ... Oczywiście żartuje, ale jest mi smutno :(
    Co do samego rozdziału, można powiedzieć, że mi się podobał?! Nie wiem czy się dobrze wyraziłam, ale mam nadzieje, że wiesz co chce przez to powiedzieć i czekam już na epilog ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne, że rozumiem ;) Trochę Wam chyba wytłumaczę :)

      Usuń
  4. Płacze jak głupia. Nie spodziewałam się takiego obrotu spraw, jednak Oh, znając ciebie mogłam się czegoś takiego spodziewać, haha. ;D pokochałam to opowiadanie, zresztą jak wszytskie twoje, i mimo tego drastycznego zakończenia, będę za nim tęsknić :/ cóż pozdrawiam kochana i czekam na epilog, by zobaczyć co dla nas przygotowałas już na sam koniec :/ :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, jeśli płakałaś teraz, polecam zaopatrzyć się w chusteczki na epilog. ;*

      Usuń
  5. Miałam nadzieję na happy end, ale niestety...
    Muszę sie przyznać, że uroniłam nie jedna łzę. Czekam na epilog!
    PS. Serdecznie zapraszam na 1 rozdział na http://ultima-perdon.blogspot.com/ ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obiecuję, że epilog nie będzie gorszy niż jakikolwiek rozdział na tym blogu! ;)
      Na pewno wpadnę. :)

      Usuń