Po
przebiegnięciu dwóch kilometrów opadam powoli z sił. Hiszpan to zauważa i
proponuje, żebyśmy odpoczęli na trawie w parku. Gdy tylko to słyszę, rzucam się
na ten „zielony dywan” i wzdycham głęboko. Sięgam po butelkę wody i zachłannie
wypijam połowę zawartości. Chłopak zajmuje miejsce tuż obok mnie i chichocze.
– Mówiłam, że z moją kondycją aktualnie nie
jesteśmy w dobrych relacjach – żartuję.
– Nie jest tak źle. I nie pij na leżąco, bo zaraz
się pomoczysz.
– E, tam. Przesadzasz. – zbliżam butelkę do ust i
w tym samym momencie Fernando ściska ją, a woda ochlapuje nie tylko moją twarz,
ale przede wszystkim koszulkę. Spoglądam na przemoczony ciuch, a potem
przenoszę wzrok na uradowanego całym zajściem mojego towarzysza – Coś ty
zrobił?! Pożałujesz! – nachylam się nad nim i wylewam na niego pozostałe picie.
On w odwecie przekręca mnie na plecy, przytrzymuje mocno za nadgarstki i słodko
się uśmiechając, zaczyna kręcić głową na boki w taki sposób, że woda z jego
włosów pryska wprost na mnie – Nando! Już, koniec! Przestań, no! – śmieję się –
Poddaję się.
– Wygrałem? – pyta, unosząc jedną brew ku górze.
– Tak, wygrałeś.
– No to w takim razie czekam na nagrodę. – patrzę
na niego jak na kosmitę, więc zaczyna mi tłumaczyć – Każdy zwycięzca dostaje
jakąś nagrodę. Przynajmniej tak mnie na studiach uczyli. Więc ja też czekam –
pokazuje znacząco na swój policzek.
– Dzieciak – pokazuję mu język.
– Może i tak, ale dopóki nie dasz mi buziaka,
będziemy tutaj tak leżeć. I wolę nie zgadywać, co pomyślą sobie starsze panie,
które się tędy zazwyczaj przechadzają.
Unoszę
lekko głowę i składam delikatny pocałunek na jego prawym policzku. Chłopak od
razu się uśmiecha. Opada na plecy i zamyka na chwilę oczy. Mam szansę mu się
dokładnie przyjrzeć. Jest wysoki – na oko ma jakiś metr osiemdziesiąt pięć.
Wysportowany i umięśniony. Na lewej ręce widoczny jest tak zwany rękaw. Ma
długie czarne rzęsy, gęste brwi i krótkie ciemnobrązowe włosy. Kilkudniowy
zarost dodaje mu uroku i wyglądu niegrzecznego chłopca. Jest bardzo przystojny.
Powiedziałabym nawet, że pociągający. Dziewczyny pewnie się za nim uganiają.
Wzdycham przeciągle. Nagle otwiera oczy i wpatruje się prosto we mnie.
– Czemu się tak przyglądasz? – zadaje pytanie.
– Tobie – szczerzę się.
– Tak? I co? Zobaczyłaś coś ciekawego? –
pojawiają się u niego słodkie dołeczki.
– Może. – chichoczę – Powinieneś się ogolić –
mrużę oczy.
– Rozważę twoją propozycję, ale jak na razie
podnoś się. – wstaje i wyciąga dłoń w moją stronę – Wracamy.
*
Moja
mała oaza spokoju to o dziwo nie moje mieszkanie, ale właśnie moje biuro w
siedzibie firmy. Delikatny, nieco nowoczesny, ale spokojny wystrój, a za oknami
widok na niedaleki park. Pomieszczenie jest połączone z balkonem, na którym
mogę zaczerpnąć świeżego powietrza, przewietrzyć umysł. A tego akurat właśnie
potrzebuję. Los znowu prezentuje mi nowe niespodzianki. Z jednej strony jest
Javier, za którym bardzo tęsknię i którego nadal kocham, ale wciąż boję się go
skrzywdzić. Boję się, że nie będę w stanie przystosować się do jego trybu
życia, sprostać jego wymaganiom. To wcale nie jest takie proste jak się wydaje
– być partnerką światowej sławy piłkarza. Z drugiej strony jest też uroczy
Fernando, z którym regularnie uprawiam jogging. Chłopak jest naprawdę miły i
przystojny. Ja chyba też wpadłam mu w oko. Wychylam się lekko, opierając się
delikatnie o barierkę i wzdycham głośno.
Może lepiej byłoby
postawić na bruneta? Z nim prawdopodobnie byłoby prościej. Mniejsza różnica
wieku. On nie ma zobowiązań w postaci dzieci – w odróżnieniu od Argentyńczyka.
Byłabym wtedy pewna, że Javi nie będzie przeze mnie cierpiał. A ja? Ja z kolei
znalazłabym pocieszenie w ramionach Hiszpana. Wiem, że to nie brzmi najlepiej,
ale chyba nic na to nie poradzę. Boję się zaryzykować i spróbować stworzyć coś
poważnego z Mascherano. Kocham go, lecz miłość czasem po prostu nie wystarcza…
*
Wychodzę
przed budynek, gdzie już czeka na mnie wysoki mężczyzna. Uśmiecha się do mnie
szeroko, więc czynię to samo. Witamy się buziakiem w policzek i powoli
zaczynamy nasz poranny trening biegowy. Przemierzamy chodniki, żeby dotrzeć do
parku, którym kierujemy się na plażę. Chwilę odpoczywamy, pijemy wodę i rozmawiamy,
umilając sobie czas przed drogą powrotną.
– Ej, Nando, nie chciałbyś się wybrać na
najbliższy mecz? – zagajam.
– A kto gra? – śmieje się.
– Powinnam cię wykląć w imieniu wszystkich
mieszkańców tego pięknego miasta, ale jako, że cię nawet lubię, to grzecznie
cię poinformuję, że w sobotę przyjeżdża tutaj Valencia.
– Aaa… – klepie się otwartą dłonią w czoło – No
tak. Racja. Wybacz moja bohaterko. – zanosi się śmiechem – W sumie to mógłbym
pójść. Ale biletów już chyba nie ma w sprzedaży. Jest przecież czwartek.
– No niby tak. Ale ja mam swoje dojścia. – mrugam
porozumiewawczo – Zapraszam cię. Powiedzmy, że to forma odwdzięczenia się za to
całe bieganie i motywowanie mnie do ruszenia dupska.
– No skoro tak, to nie mogę odmówić. Ale wracając
do twojego tyłka, to to bieganie robi mu całkiem dobrze – przygląda mi się z
łobuzerskim uśmieszkiem.
– Uważaj, bo się rozmyślę. – dźgam go przyjaźnie
i biegniemy z powrotem. Kolejne pięć kilometrów nie pokona się przecież samo.
Kiedy jesteśmy już przy drzwiach mojego apartamentowca przypominam sobie o
czymś – Radzę ubrać się w klubową koszulkę, bo siedzimy w drugim rzędzie,
kolego – szczerzę się i wbiegam po schodach na górę.
*
Po
długiej kąpieli ubieram cieniutkie, obcisłe jeansy. Sięgam po koszulkę, ale z
roztargnienia wyciągam tę z numerem czternastym na plecach. Przyglądam się jej
uważnie i uśmiecham sama do siebie. Gładzę naprasowane cyferki niemalże z
uwielbieniem. Składam ubranie w kostkę i odkładam na półkę. Chwytam górną część
garderoby z obecnego sezonu – tym razem bez żadnego numeru – i w pośpiechu
wciągam na siebie. Biegnę do łazienki, potykając się przy tym o leżące na
środku przedpokoju buty i klnąc w myślach. Kilka ruchów eyelinerem i pędzlem i
już jestem umalowana. Jeszcze tylko błyszczyk. Zapinam zegarek idąc w kierunku
drzwi. Wkładam stopy w granatowe slip–ony z białą podeszwą. Lewą ręką chwytam
klucze, leżące na stoliczku, a prawą łapię nerkę z biletami, portfelem,
telefonem i dokumentami. Po raz ostatni spoglądam na zegarek, który daje mi
znać, że mam jeszcze dwie minuty.
Przekładam rozpuszczone włosy na prawą stronę i wychodzę z mieszkania.
Zbiegam po schodach z szóstego piętra, a na ławce przed budynkiem już siedzi
mój towarzysz. Po przyjacielskim powitaniu obieramy kierunek na dzielnicę Les
Corts, do której mamy jakiś kwadrans drogi. W okolicach Av. de Madrid
przypomina mi się pewna rzecz. Wyciągam z nerki przepustkę i wręczam
zdziwionemu Hiszpanowi.
– No co? Przecież mówiłam, że mam całkiem niezłe
dojścia – mrugam rozbawiona.
Na
stadion wchodzimy bocznym wejściem, przy którym stoi Aleix cieszący się na mój
widok jak małe dziecko na widok świętego Mikołaja. Daję mu buziaka w policzek i
ciągnę za sobą Nando do odpowiedniego sektora. Przed wejściem na trybuny
schylam się, dotykam wskazującym i środkowym palcem prawej ręki ziemi, a
następnie żegnam się i przyciskam te palce do ust, delikatnie je całując. Kiedy
w końcu zasiadamy na wyznaczonych miejscach, chłopak postanawia się odezwać.
– Nie wiedziałem, że te „całkiem niezłe dojścia”
są aż tak rozległe. – mówi skonsternowany – Przecież wszyscy cię tu znają!
– Nie przesadzaj.
– Nie przesadzaj? – wybałusza oczy – Od kiedy
przekroczyliśmy mury Camp Nou przywitało się z tobą jakieś dziesięć osób! W tym
jednego gościa chyba widziałem kiedyś w telewizji… – drapie się po głowie.
– To był dyrektor sportowy FC Barcelony – zanoszę
się śmiechem.
– No ładnie. To jeszcze tylko tego brakuje, żeby
tu zaraz koło nas usiadł jej prezydent.
– Josep siedzi o tam. – wskazuję na specjalnie
wydzielony kawałek trybun, a potem macham panu Bartomeu, który z uśmiechem
odwzajemnia mój gest – Pomachaj mu. Nie wiadomo, kiedy będzie kolejna taka
okazja. Może nie wygrać nadchodzących wyborów.
Wkrótce
z głośników zaczynają się sączyć nuty „El Cant del Barça”, a ja razem z
tysiącami culés śpiewam ten piękny hymn. Sędzia José Luis González González
rozpoczyna mecz ligowy i już po chwili cały bordowo–granatowy sektor szaleje.
Luis Suarez pokonuje Diego Alvesa w pierwszej minucie spotkania! Pierwsza
połowa jest nerwowa. Kończy się wynikiem 1:0. Przed zejściem z murawy na
przerwę, Dani przebiega przed naszymi siedzeniami i wysyła mi buziaka, a ja
pokazuję mu, by puknął się w łeb. Brazylijczyk śmieje się perliście, macha ręką
i w świetnym nastroju znika w tunelu.
– A więc to jest to twoje dojście? – chichocze
Fernando.
– Tak, to jest to moje pokręcone, ale kochane
dojście – przyznaję.
– Chłopak? – rzuca nieśmiało.
– Dani? – dziwię się – Znamy się od kilku lat.
Jest dla mnie jak brat, którego nigdy nie miałam – szturcham go przyjaźnie i
natychmiast się rozchmurza.
Druga
połowa zaczyna się od zmian w obu drużynach. Około pięćdziesiątej minuty dosyć
blisko naszych siedzeń przebiega Mascherano. Spogląda na trybuny i nasze
spojrzenia spotykają się na chwilę. Patrzy na Fernando, kręci głową i biegnie
dalej. Chwilę po tym słynący z chłodnej głowy i racjonalnego zachowania na
boisku Javier brzydko fauluje przeciwnika. Nie ma innej opcji. Arbiter pokazuje
mu żółty kartonik. Piłkarz coś tam mruczy pod nosem i odchodzi z dala od
miejsca przewinienia. Barcelona gra swoje, stwarza dużo sytuacji, ale albo ktoś
jest na pozycji spalonej, albo strzał zostaje obroniony, albo w ogóle akcja
zatrzymana. Do łatwych to to spotkanie na pewno nie należy. W miarę upływu
czasu widać poirytowanie piłkarzy Dumy Katalonii. W czwartej minucie
doliczonego czasu Messi pakuje piłkę do siatki Diego. Ponad dziewięćdziesiąt
tysięcy ludzi podnosi się z miejsc i skanduje jego nazwisko. To jest gol numer
czterysta w karierze Lio. Ten facet jest nieokiełznany! Żywa legenda, która
bije kolejne rekordy. Piłkarz nie z tej planety! Po końcowym gwizdku sędziego
macham w stronę Daniego, pokazując by podszedł do barierki, do której sama
zmierzam, a za mną kroczy roześmiany Nando.
– Ochrona nas nie zgarnie? – dopytuje.
– Chyba żartujesz. Spokojnie, wiem, co robię. –
posyłam mu kojący uśmiech – Możesz się oprzeć o barierkę. Nie ukręcą ci za to
łba – pękam ze śmiechu.
– Cześć, Mała! – drze mi się do ucha
Brazylijczyk.
– Hej, Dani. – daję mu całusa – Dani, to jest
Fernando, Nando to jest Dani – przedstawiam ich sobie, a oni kiwają głowami.
– Alves, rusz się! – krzyczy Pedro.
– No zaraz, nie widzisz, że rozmawiam?! Dobra, co
jest? – uśmiecha się.
– Chciałam wam pogratulować. Ucałujesz ode mnie
Lio? – robię maślane oczka – No wiesz, w końcu to okrągła liczba goli.
– Wolałbym go nie całować. – krzywi się zabawnie
– Ale mogę mu powiedzieć, że go całujesz. A w co to już wasza sprawa.
– Dani! – karcę go.
– Dobra, dobra. I tak się na mnie nie obrazisz.
Okay, ale ja już naprawdę muszę lecieć. Widzimy się? – pyta niepewnie.
– Jasne. Wiesz, gdzie mnie znaleźć.
– Miło było poznać – zwraca się do młodego
Hiszpana.
– Mnie również.
***
W następnym rozdziale pojawi się więcej Javiera. Obiecuję!
Nie potrafię sobie wyobrazić Nando w roli jej chłopaka. Albo stop- potrafię, ale nie chce :) Masche zabolało to, że przyszła z nim na mecz. Zdenerwował się chłopak co wpłynęło na jego agresywną gre :D rozdział cudny a bohaterka potrzebuje czasu, aby się przekonać, że Masche to ten jedyny! ;* czekam na next! ;*
OdpowiedzUsuńOj, zdenerwował się, to prawda. Tylko co teraz zrobi? :p
UsuńNo, no, bo w tym była go tylko odrobina! Dalej mnie korci czy faktycznie pomiędzy nią i Nando będzie coś więcej czy jakoś zakończy się zanim się zacznie? xd
OdpowiedzUsuńCzekam!
Zobaczysz sama, czy coś będzie. Ja nic nie zdradzam! (bo byś mnie zabiła) ;*
UsuńCzwóreczka! http://piensas-en-mi.blogspot.com
UsuńZapraszam! :)
Nando jest miły itd., ale to nie Javi.. Mam nadzieję, że wszystko będzie po mojej myśli, ale to ty tutaj "rozdajesz" karty. ;D
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny rozdział I więcej Masche ^^
W następnym będzie Mascherano, obiecuję! ;*
UsuńJasne, będę informować. ;) A swoim opisem mnie zaintrygowałaś, więc z całą pewnością wpadnę.
OdpowiedzUsuńWidząc dopisek pod rozdziałem, odpuszczę sobie lament o znikomej obecności Javiera w tym rozdziale. W tej kwestii całkowicie zdaję się na ciebie oraz twoją wyobraźnię, bo wierzę, że to wszystko zamierzone, a więc i cel swój ma.
OdpowiedzUsuńNie skupiajmy się jednak na tym czego (kogo) brak, a na tym co jest. Kurcze. Uwielbiam twoje opisy meczu. Kojarzą mi się z komentatorką, co jest moją totalną słabością. Jeśli miałabym się wcielić w rolę komentatora, to zapewne lepsza okazałaby się nawet dogorywająca foka na wybrzeżu. Dlatego tak przyjemnie mi się słucha (tu czyta) komentarza w dobrym wykonaniu. :)
Poza tym Nando.. ach, ten Nando. No fajny, fajny, ale biedny jest przeze mnie nieakceptowany. Jeszcze jako przyjaciel - w porządku, ale widzę, że kolega coś kombinuje, a to mi się nie podoba, o nie. Jestem team Javier, że tak powiem.
A Alves.. Boże jedyny, ty go opisujesz dokładnie tak, jak ja sobie wyobrażam go jako człowieka prywatnie, hahaha
Komentarz dosyć dziwny, godzina coraz późniejsza, remont w domu na dziś za mną, więc i procesy myślowe coraz wolniejsze. Nie wiem, co mogłabym dodać, ale zapewniam, że nie przestajesz mnie zachwycać.
Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział!
Dobrej nocy :)
Ja mam słabość do komentatorów i stąd właśnie te próby wcielenia się w nich. ;) Tak, ja też sobie tak Daniego wyobrażam.
UsuńMam nadzieję, że nie przestanę zachwycać - zarówno tu, jak i na kolejnych blogach. ;*
Hej, hej, hej! :D
OdpowiedzUsuńMuszę Ci powiedzieć, że poszalałaś z tym rozdziałem. :D
Jestem niebywale oczarowana! ^^
Podoba mi się absolutnie wszystko. ;)
Trzeba przyznać, że ta znajomość z Nando naprawdę kwitnie. ^^ Czym zaowocuje? Mam nadzieję, że przekonamy się niebawem. ;)
Nic dziwnego, że nasza bohaterka ma taki mętlik w głowie. Otaczają ją naprawdę wspaniali ludzie, wspaniali mężczyźni. Którego powinna wybrać? To powinno jej podpowiedzieć serce. ;)
Ten jogging z Nando, bardzo mi się podoba. :D I ten buziak! *o* Rozpływam się pod wpływem jego słodkości, no! ♥
Nieźle zaskoczyła go tym meczem i "znajomościami". :P Ale nie oszukujmy się, każdy chciałby mieć taką znajomą, prawda? :P No,w każdym razie ja. xD
Twoje opisy są wspaniałe! :D Mam nadzieję, że jeszcze wiele meczów tutaj "zobaczę". :D
Z niecierpliwością czekam na kolejny! ♥
Buziaki :*
Bardzo mi z tego powodu miło. :) Nando jest słodki, ale czy coś z tego będzie?
UsuńOpisy meczów mogę opisać, choć nie wiem, czy jeszcze na tym blogu. Ale na następnych na pewno. ;D
Buziaki ;*
Hej Kochana! ^^
UsuńZapraszam:
http://wlasny-skrawek-nieba.blogspot.com/ :)
Buziaki :*
PS. Przepraszam za spam. :(
A ja bym chciała zobaczyć Nando w roli jej chłopaka... Ale tylko na chwilę, bo i tak jestem za Javierem <33 czekam na net i więcej Maschee
OdpowiedzUsuńNext* ah ta autokorekta
UsuńWszyscy ewidentnie są Team Javier. :p
Usuń