Znowu siedzę w biurze i
zajmuję się rozliczeniami. Ściągam okulary i wyjmuję z torebki wibrujący
telefon. Przyglądam się ukazującemu się na wyświetlaczu numerowi. Nie znam go i
normalnie odrzuciłabym połączenie, ale coś mi mówi, żebym jednak odebrała. Tak
też czynię.
– Tak, słucham? – odzywam się.
– Panna Anastazja Milik? – pyta rozmówca. Chyba
powinien wiedzieć do kogo dzwoni, mam rację? Już chcę mu to wygarnąć, ale
powstrzymuję się.
– Przy telefonie.
– Z tej strony Josep Maria Bartomeu. Pamięta mnie
panienka?
– Ależ oczywiście. W czym mogę pomóc? – uśmiecham
się sama do siebie.
– Wczoraj mieliśmy spotkanie i stwierdziliśmy, że
chcielibyśmy nawiązać współpracę z reprezentowaną przez panienkę firmą.
– Cieszę się – przyznałam.
– Na początek chcielibyśmy dać do renowacji
najbardziej zaniedbane meble, które od lat nie były zmieniane. Jeśli poradzą
sobie z tym państwo, to damy wam kolejne zlecenia.
– Nie ma problemu. Kiedy mogłabym przyjechać
obejrzeć meble?
– Myślę, że w poniedziałek około godziny ósmej
byłoby dobrze, bo o dziesiątej zaczyna się trening. Od razu podpisalibyśmy
umowę…
– Oczywiście. Zaraz ją przygotuję.
– Tylko to nie będzie u mnie. Meble pochodzą z
biura pana Luisa Enrique, ale pojawię się, żeby podpisać umowę.
– W porządku. Czy od razu będziemy je zabierać,
czy…? – urywam.
– Tak. Może panienka zabrać swoich ludzi. W takim
razie do zobaczenia.
– Do zobaczenia. – żegnam się – Lorena!
– Tak, pani prezes? – wbiega do mojego biura.
– Zwołaj mi tu proszę chłopaków.
– Coś się stało? – jest wyraźnie zmartwiona.
– Tak. – robię dramatyczną pauzę – Dostaliśmy to
zlecenie!
Moi
pracownicy najwidoczniej bardzo się cieszą z tego kontraktu, bo skaczą jak
durni. Ja z kolei dzwonię do Marka, żeby pochwalić się moim osiągnięciem.
Cieszy się razem ze mną, ale jest też pełen obaw, czy uda nam się sprostać
wymaganiom klubu, a zwłaszcza zarządu. Pocieszam go, mówiąc, że mamy tu świetny
zespół i ja sama wszystkiego dopilnuję – nawet załadunku i transportu.
*
Ten
poranek zasadniczo różni się od wszystkich poprzednich. Mimo dosyć ponurej jak
na stolicę Katalonii pogody, wstaję uśmiechnięta. Wypijam dużą latte, odbębniam
poranną toaletę, maluję się i ubieram. Wybieram zwykłe, ciemne jeansy, a do
tego granatową bluzeczkę z białym napisem: „SOME PEOPLE JUST NEED A HIGH–FIVE”
oraz balerinki w tym samym kolorze. Opuszczam radośnie mieszkanie i spoglądam w
niebo z nadzieją, że obejdzie się dziś bez deszczu. W innym wypadku trzeba
będzie najpierw zabezpieczyć meble, zanim chłopcy je przeniosą do busa, a to
wydłuży czas załadunku. No, ale na wszelki wypadek musimy zabrać folię.
Pod
siedzibą firmy sprawdzam po raz setny, czy mam wszystko, co potrzebne. Wsiadam
do mojego A5 Coupe i wyruszam w drogę. Chłopcy grzecznie jadą za mną. Jako że
nie ma zbyt wielkich korków, po kilkunastu minutach jesteśmy już pod Camp Nou.
Wspomnienia znowu wracają… Ale STOP!!! Jesteś w pracy! Od ciebie zależy
przyszłość firmy – karcę się w myślach.
– To co? – pytam Diego, Paco i Lalo – Gotowi? –
posyłam im przepełniony radością i satysfakcją uśmiech.
– Tak jest, szefowo! – odpowiadają jednogłośnie.
– No to chodźmy. Zapraszam za mną – i po raz
kolejny już przekraczam próg tego cudownego miejsca.
Od razu kieruję się w
stronę biura głównego trenera pierwszego zespołu. Dobrze pamiętam, gdzie ono
się znajduje… Po chwili jesteśmy już na miejscu. Drzwi są uchylone, więc
wchodzę do środka, a oni spoczywają w recepcji. Za biurkiem siedzi ponad
czterdziestoletni brunet, a na fotelu obok Josep. Postanawiam się uprzejmie z
nimi przywitać.
– Dzień dobry panom – mówię.
– O, panienka Anastazja. Miło znów panienkę
widzieć. – prezydent podchodzi do mnie i delikatnie całuje moją dłoń, a ja się
rumienię – Luis, poznaj tę cudowną Polkę, która odmieni nasze meble.
– Miło mi. – podaje mi dłoń – Luis Enrique.
– Anastazja Milik. – uśmiecham się delikatnie –
To jak? Możemy zaczynać? – pytam i przystępuję do pracy.
– Więc dajemy wam to, to, to, tamto, to i tamto
też – zaczyna wyliczać trener.
Robię
kosztorys dokładnie przyglądając się przedmiotom i notując wszystkie uwagi
Enrique. Wtem dzwoni komórka Bartomeu. Odbiera i zaczyna z kimś żywo
dyskutować.
– Panienko Milik, przykro mi, ale będę musiał już
lecieć. Nie potrafią się beze mnie obejść. – ukazuje rządek białych zębów –
Zresztą pewnie sama panienka wie, jak to jest. Więc może zróbmy tak, że ja się
tu podpiszę na tych papierach, a Luis wszystko sprawdzi i to jego podpis będzie
decydujący, dobrze?
– Nie ma problemu.
Po
chwili prezydent klubu zostawia mnie samą ze szkoleniowcem. Dokańczam wycenę i
przedstawiam mu wszystkie szczegóły. Z
uznaniem kiwa głową.
– Jestem pod wrażeniem. Nigdy w życiu nie
widziałem takiego przygotowania. Mam tylko nadzieję, że nie będziesz sama tego
wszystkiego dźwigać. – szybko się reflektuje – Przepraszam, mogę ci mówić po
imieniu?
– Pewnie. A co poprzedniego pytania, to… No
wiesz, jestem przygotowana na wszystko. Nie takie rzeczy się robiło. – śmieję
się – Ale spokojnie, dziś zajmą się tym moi pracownicy. Dobra, to ja ich już
wołam, żeby zaczęli znosić meble, a my zaraz podpiszemy umowę.
Po
chwili wracam z chłopcami i wszystko im tłumaczę. Zwracam uwagę na niezwykle
cenną sofę.
– Tylko błagam was, ostrożnie! – pouczam.
– Spokojnie, szefowo – śmieje się Diego.
– Pani prezes nam nie ufa? – szczerzy się Lalo.
– Będzie dobrze, szefowo – wtóruje im Paco.
– Dobra, dobra. Jeśli pan Enrique nie będzie
zadowolony to nie dość, że nie dostaniecie premii, to jeszcze zaleziecie za
skórę najlepszej na świecie drużynie, która dla Katalończyków jest poniekąd
wszystkim. Już! – krzyczę – Do roboty!
– Widzę, że zły szeryf się w tobie odzywa –
zanosi się śmiechem Asturyjczyk.
– Cóż, w końcu jestem „panią prezes”. – maluję w
powietrzu cudzysłów – Dobra, to teraz podpisz mi się tu, tu i tu. – pokazuję
wyznaczone miejsca – Ja też zaraz zrobię to samo – dodaję.
Trener
bierze do ręki długopis i robi to, o co go poprosiłam. Teraz moja kolej.
Składam mój autograf obok pozostałych gryzmołów. Ci faceci nie mają zbyt
pięknego charakteru pisma. Kiedy dochodzę do ostatniej strony umowy, czynność
nagle przerywa mi zasapany Paco.
– Co dalej?
– Fotele. – pokazuję i po jego wyjściu kontynuuję
uzupełnianie dokumentów – Dobra. To jest
dla mnie, a to dla ciebie i Josepa – wręczam mu plik kartek.
Podajemy
sobie ręce w znaku dobicia interesu. Z holu dochodzą nas śmiechy. Słyszę jakiś
męski głos. Ktoś zwraca się do Luisa, choć jeszcze nie jest w biurze.
– Trenerze, a co tu za ludzie nam meble wynoszą?
O czymś nie wiemy?
Do
środka wchodzą dwaj piłkarze. Śmieją się, ale milkną na mój widok. Stoję do
nich plecami.
– Ana? – słyszę słaby, pełen niedowierzania głos,
który rozpoznałabym wszędzie. Odwracam się do przybyszy i delikatnie uśmiecham.
– Cześć – to jedyne no co mnie stać, po tak
długiej przerwie.
– Co ty tu robisz? – pyta Gerard.
– Pracuję – kąciki moich ust unoszą się
nieznacznie.
– No właśnie, panowie. Anastazja pracuje, a wy?
Czemu się nie przebieracie? Zaraz zaczynamy trening – odzywa się trener.
– Bo my mieliśmy do trenera sprawę, ale teraz to
już nie ma znaczenia – rzuca Alves.
– Szefowo! – drze się Lalo – Wszystko zapakowane.
Jesteśmy gotowi do wyjazdu.
– To dobrze – posyłam słaby uśmiech.
– A… Szefowo? – drapie się po głowie – Bo myśmy
sobie tak z chłopakami pomyśleli, że skoro wyrobiliśmy się tak szybko, to może
załatwiłaby nam szefowa w nagrodę jakieś bilety na mecz? – robi minę kota ze
„Shreka”.
– Dobra, dobra. Już ja znam te wasze numery. –
śmieję się – Pomyślimy. A teraz jedźcie już do firmy i delikatnie, ale to
delikatnie i uważnie przygotujcie meble do renowacji, dobrze? I widzimy się
jutro.
– No dobrze. To szefowa już nie wraca do biura?
– Nie. Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia na
mieście. Ale dziękuję, że tak się przejmujecie moją skromną osobą. Do jutra –
macham mu na pożegnanie.
– „SZEFOWO”?! – wykrztusza z siebie Brazylijczyk.
– Tak się mówi, jeśli ktoś prowadzi firmę –
zauważa Enrique.
– Firmę? Czyli przeprowadziłaś się do Barcelony?
– niedowierza Gerard.
– Piqué, co ty takie dziwne pytania zadajesz? Jak
się prowadzi firmę, to zazwyczaj mieszka się w pobliżu jej siedziby – znowu
wtrąca się trener.
– Tak, mieszkam tu. No, a teraz panowie pozwolą,
że ja już pójdę, bo spieszę się na kolejne spotkanie. – pakuję do torebki umowę
i poprawiam bluzkę – Zadzwonię, jak już wszystko będzie gotowe. Do zobaczenia –
żegnam się z Luisem i mijam w drzwiach dwóch piłkarzy, którzy stoją jak słupy
soli.
Zbiegam
po schodach, próbując powstrzymać łzy. Jednak czuję jak mimowolnie oczy
zaczynają mi się szklić. Robię głęboki wdech, gdy opuszczam mury niezwyciężonej
świątyni piłki nożnej. Zwalniam kroku i czuję jak ktoś mnie obejmuje w talii.
Odruchowo łapię za jego dłonie. Wiem, że przytula mnie Daniel. Delikatnie
odwracam się w jego stronę. Wpatrujemy się w swoje oczy. W końcu nie wytrzymuję
i po moim policzku spływa łza, którą w oka mgnieniu wyciera Alves. Zarzucam mu
ręce na szyję i mocno się niego wtulam.
– Dani. – szepczę – Przepraszam.
– Ana, nawet nie masz pojęcia, jak ja się za tobą
stęskniłem. Zresztą nie tylko ja – dodaje, kiedy się od siebie odklejamy.
– Dani, dobrze wiesz, że to nie tak… – zaczynam.
– Wiem, wiem. Czyli to prawda? Wróciłaś?
– Tak. Na stałe. Przynajmniej taką mam nadzieję –
próbuję wysilić się na jakikolwiek uśmiech, ale chyba niezbyt mi to wychodzi.
– Czemu mi nie powiedziałaś? – wydaje się być
zawiedziony.
– Cholera, Alves. Nawet nie masz pojęcia, ile
razy miałam już wpisany na wyświetlaczu twój numer, ale w ostatniej chwili
tchórzyłam. Myślałam, że tak będzie lepiej. W końcu to duże miasto i nie
powiedziane, że musielibyśmy gdzieś na siebie wpaść.
– Chyba sama w to nie wierzysz. – mruczy – Możemy
się spotkać?
– Przepraszam, ale spieszę się. Praca wzywa –
chcę udać się do auta, ale Brazylijczyk łapie mnie za nadgarstek.
– Poczekaj. Twoja firma zajmuje się renowacją
skór, tak? – kiwam głową w geście potwierdzenia – No, a moja kanapa wymaga
czegoś takiego. Pomożesz?
– Oj, Dani, Dani. – śmieję się – O której
kończysz jutro trening?
– O drugiej.
– Okay, to będę u ciebie przed trzecią. Mieszkasz
tam gdzie dawniej?
– Tak.
– To do zobaczenia – całuję go subtelnie w
policzek i odchodzę.
Wszystko
jest pięknie, cacy, a tu nagle – BUM! Dlaczego zawsze jest tak samo? I dlaczego
zawsze przydarza się to właśnie mnie? Szczęście omija mnie szerokim łukiem, czy
może właśnie na odwrót?
Bardzo
stęskniłam się za chłopcami i właśnie dlatego, kiedy zobaczyłam ich w biurze
Enrique moje serce zaczęło bić szybciej. Cieszyłam się i bałam jednocześnie.
Nie miałam pojęcia, jak mogą zareagować.
*
Jadę
w tak świetnie znanym mi kierunku. Z każdą minutą, a nawet sekundą zaczynam się
coraz bardziej denerwować. Zaciskam mocno ręce na kierownicy. Po jaką cholerę
ja się tam wybieram?! A co jeśli on powie Mascherano? Nie, nie zrobi mi tego…
Mimo wszystko nadal mnie lubi – przynajmniej takie odnoszę wrażenie. No chyba,
że zaprasza mnie do siebie po to, żeby zamknąć mnie w ciemnej piwnicy i zabić
za moje występki.
Ubrana
w „podarte”, obcisłe jeansy, czarną koszulkę z napisem głoszącym „HELLO FRIDAY”
oraz kolorowe Adidasy parkuję pod jedną z okazalszych w tej dzielnicy willi,
wyciągam ze stacyjki kluczyk, łapię torebkę i wysiadam. Powoli zmierzam do
drzwi. Zamykam oczy i naciskam dzwonek. Słyszę jak ktoś nadchodzi. Drzwi się
otwierają, a w nich stoi uśmiechnięty Brazylijczyk.
– Ana! Nie masz pojęcia, jak się cieszę, że
przyszłaś – od razu bierze mnie w swoje objęcia, a ja się temu poddaję.
– Oj, Dani, Dani. Może zanim mnie udusisz tym
swoim uściskiem, to najpierw dasz mi odnowić twoje meble, co? – śmieję się.
– Wchodź, Mała. Kawy? – pyta zmierzając w
kierunku kuchni.
– Poproszę. Pamiętasz jeszcze jaką?
– Jakże bym śmiał zapomnieć – posyła mi promienny
uśmiech.
Wraca
do salonu, gdzie siedzę na jednej kanap
i podaje mi kubek z dawką kofeiny. Biorę łyka i podświadomie się uśmiecham.
Piłkarz zajmuje miejsce tuż obok mnie. Patrzy na widok na oknem.
– Dobra, Alves. Mów, o czym chciałeś rozmawiać,
bo raczej nie o meblach. Są nowe – unoszę wysoko brew.
– No tak, niedawno je kupiłem, ale myślałem, że
inaczej nie zgodzisz się mnie odwiedzić – mówi patrząc mi prosto w oczy.
– Pewnie bym się nie zgodziła – przyznaję mu
rację.
– Ana, dlaczego nas zostawiłaś? – wyrzuca z
siebie, a ja prawie krztuszę się kawą.
– Dani… – zaczynam – To nie takie proste…
– Nie kochałaś go? – przypatruje mi się
wyczekująco – To mogłaś z nim zerwać, ale nie musiałaś wyjeżdżać!
– Daniel, do cholery! Myślisz, że to była dla
mnie łatwa decyzja?! Nie. – ściszam ton – Kochałam go, naprawdę go kochałam i
nie chciałam, żeby przeze mnie cierpiał. Dlatego wyjechałam. Uznałam, że tak
będzie lepiej – czuję jak szklą mi się oczy.
– No dobrze, ale nie mogłaś się odezwać? Nawet
życzeń świątecznych nie przysłałaś – zarzuca mi.
– Nie miałam pojęcia, czy będziecie chcieli mieć
ze mną do czynienia – mówię ledwie słyszalnie.
– Mała, – łapie mnie za brodę – zawsze będziesz
dla mnie ważna – przytula mnie mocno.
– Dziękuję – daję mu buziaka w policzek i
podnoszę się z siedziska.
– A ty dokąd?
– Na spotkanie. Wiesz, niektórzy muszą się
napracować, żeby mieć, co jeść, a nie jak ty – śmieję się.
– A dasz mi chociaż do siebie jakiś numer?
Przecież możemy się chyba spotykać? – prosi, niemalże błaga. Wyciągam wizytówkę
i kładę ją na stoliku – Dalej go kochasz?
– Głupie pytania zadajesz, wiesz? – posyłam mu
całusa i wychodzę, machając. Czas wrócić do żywych.
Jestem
zdania, że nic nie dzieje się bez przyczyny. To niespodziewane spotkanie z
Piqué i Alvesem też ma jakiś cel. Nie wiem jeszcze jaki, ale prędzej czy
później to wyjdzie na jaw. Tylko co teraz? Wiem, że nie uda mi się już uciec
przed przeszłością. Przed Danim na pewno. I znowu się zacznie… Ale może to i
dobrze? Oni wszyscy byli, są i będą częścią mojego życia – niezależnie od
wypadków.
Jest Dani i Geri! Dani dobrze zrobił, ściągając ją do siebie. Teraz czekam na spotkanie z Javierem i całą resztą! Będzie już tylko ciekawiej, czuję to!!
OdpowiedzUsuńOna potrzebowała tego spotkania i rozmowy ze starym przyjacielem.
Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału! ;)
Spokojnie, kochana, mamy jeszcze mnóstwo czasu na spotkanie z Javierem. ;p
UsuńMelduję się!
OdpowiedzUsuńKochana rozdział jak zawsze powala na kolana! Anastazja dużo zyskuje w moich oczach i bardzo, ale to bardzo ją lubię.
Z jednej strony szkoda, że spotkała chłopaków w takich okolicznościach, dużo lepiej by było gdyby faktycznie zadzwoniła. Ale widać, że mimo tego, że ich zostawiła chłopaki nadal chcą utrzymywać z nią kontakt. I Dani! Wydaje się bardzo uroczą postacią i mam nadzieję, że będzie go tu bardzo dużo ;D
Ciekawi mnie też, czy wspomni byłej miłości Anastazji o tym, że znów pojawiła się w Barcelonie.
Czekam na kolejny rozdział i życzę dużo weny!♥
Pozdrawiam cieplutko♥
Oj, tak, Dani jest uroczą postacią! :D Czy wspomni? Cóż, mogę zdradzić, że Dani jest słowny i honorowy, więc... :p
UsuńAna chyba nie myślała, że uda jej się w nieskończoność unikać piłkarzy? Ja się bardzo cieszę, że do spotkania doszło i to jeszcze z Gerciem i Danim.. Jak sobie pomyślę, że tego drugiego nie ma już w Barcy, to jest mi tak okropnie smutno. Dobrze, że to akurat Dani jest przyjacielem Anastazji, bo będę miała go ciągle przed oczami czytając kolejne części.
OdpowiedzUsuńRozdział oczywiście (jak zawsze) genialny. Czekam na kolejny. <3
Taki sposób na to, by Dani nadal był przy nas obecny. ;)
UsuńDani taki cudny w tym rozdziale! Mega się cieszę, że jej obecność w Barcelonie wyszła na jaw. Zostało mi czekać aż Mascherano się o tym dowie a wtedy na pewno będzie chciał z nią porozmawiać. Czekam na kontynuacje! :*
OdpowiedzUsuńOj, Masche z pewnością się dowie. Kiedyś. ;p
UsuńCześć! :D
OdpowiedzUsuńRozdział przeczytany już wczoraj, ale niestety dopiero dziś dodaję komentarz i to jeszcze w biegu.
Zatem: jak zawsze bardzo mi się podoba. Jest świetnie napisany i uwierz, że jak czytałam to sama nie wiem kiedy, dobrnęłam do końca. A kiedy ten koniec nadszedł chciało mi się czytać więcej i więcej. :)
No i doszło do spotkania. :D Choć może i lepiej wyszłoby, gdyby do tego spotkania doszło w nieco innych okolicznościach? :) W każdym razie, doszło do niego i cieszę się, że nie wynikła z tego żadna "jatka". ;)
Z niecierpliwością czekam na next ^^
Buziaki :*
Jatki nie było - na razie. ;)
UsuńO tak, Dani! <3
OdpowiedzUsuń