Rano
budzi mnie dźwięk nadchodzącego smsa. Odrzucam na bok kołdrę i leniwie
przeciągam się jak jakaś rasowa kotka. Leżę na plecach i szukam po omacku
dłonią mojego telefonu, który powinien być na szafce nocnej. Moment… O, jest.
Przekładam go do drugiej ręki i wpisuję kod odblokowujący ekran. Klikam na
kopertkę. Jakiś nieznany numer.
„Hej. :) Tak sobie pomyślałem, że byłoby
miło, gdybyś przyszła na najbliższy mecz. Chłopcy się ucieszą. A skoro już
mieszkasz w Barcelonie to prędzej czy później Cię dopadnę, więc nawet nie
próbuj się migać. Podaj mi tylko adres, na który mam ci wysłać wejściówki. :D
Dani”
„Po
pierwsze: dlaczego budzisz mnie tak rano? Po drugie: nie wiem czy to dobry
pomysł.”
„Dobry, dobry. Ok, jak już nie chcesz
siedzieć blisko murawy, to załatwię ci na środkowy sektor. Tylko proszę,
przyjdź. To dla mnie ważne. Dzieciaków nie będzie, a ty jesteś dla mnie jak
siostra. Potrzebuję Cię na trybunach.”
„Przyjdę,
ale ani słowa chłopakom”
„Trochę za późno…”
„Co?!
Tak szybko? Komu już dążyłeś nadać?”
„Gerowi i Leo. Przepraszam. Wybaczysz?”
„Ok,
ale wisisz mi piwo. :D I zarezerwuj mi bilety na jakichś lepszych miejscach dla
moich pracowników, a potem ci oddam kasę. A teraz muszę już lecieć do pracy.
Bilety wyślij na adres z wizytówki. Buźka :*”
Ziewam
i podnoszę się z wygodnego łoża. Idę do łazienki, biorę poranną toaletę,
ubieram się i wychodzę z domu. Po kilkunastu minutach parkuję już pod siedzibą
firmy. Zostawiam torebkę w biurze i schodzę do warsztatu. Chłopcy uwijają się
jak mrówki. Z należytym szacunkiem i uwagą zajmują się meblami Enrique.
– Dobra, panowie. Chwila przerwy. Muszę wam coś
powiedzieć – przysiadam na blacie.
– Coś się stało? – pyta ciekawski Lalo.
– Mhm. Mam nadzieję, że nie macie planów na
sobotę, a jeśli macie, to chyba będziecie zmuszeni je odwołać – uśmiecham się.
– Czemu?
– Chcieliście bilety, tak? – kiwają głowami, więc
kontynuuję – No to dostaniecie te na najbliższe spotkanie. Pasuje?
– Szefowo kochana! – drze się Paco, po czym
podbiegają do mnie we czterech, biorą na ręce i podrzucają do góry.
– Wnioskuję, że się cieszycie. – śmieję się – Okay,
to ja już zostawiam was w waszym królestwie. Jak przyjdą bilety, to dam wam
znać.
Wracam
na górę i spoglądam na stojące na biurku zdjęcie. Jestem na nim ja, Shakira,
Antonella, Javier, Lionel, Alves, Piqué, Rafihnia, Xavi, Bartra, Alexis, Cesc,
Valdés i Tello. Stoimy wszyscy skąpo odziani w stroje kąpielowe nad brzegiem
morza. Uśmiechnięci, tulimy się do siebie. Autorem zdjęcia jest Iniesta.
Uwielbiam tę fotkę…
*
No
i mamy sobotę. Dzień wolny od pracy. Taa, dla kogo wolny, dla tego wolny. Ja
muszę jeszcze sporządzić nową umowę dla Bartomeu i dla nowego klienta. A
wszystko to już na poniedziałek. Z reguły nigdy nie pracuję w niedziele, więc
muszę to odbębnić dzisiaj. No i oczywiście, nie mogę zapomnieć o tym, że o
dwudziestej zaczyna się mecz. Cieszę się prawie tak jak moi pracownicy. Jednak
nie mam zamiaru siedzieć obok nich. Ja mam miejsce w środkowym sektorze, a oni
bardzo blisko murawy. No co? Zasłużyli sobie na taką formę premii.
Zegar
wybija osiemnastą. Odkładam papiery do teczki – skończone. Odchylam głowę do
tyłu i przeciągam się z ulgą. Idę do kuchni. Otwieram lodówkę i tępo gapię się
na jej zawartość. Przydałoby się coś zjeść. W końcu wyciągam brytfankę z
dzisiejszym obiadem. Nakładam sobie porcję farfalle di pollo i podgrzewam. Po
posiłku biorę szybki prysznic, układam moje długie włosy za pomocą dyfuzora i
idę się odziać. Wybieram jeansowe szorty od RAG & BONE, klubową koszulkę i
moje ukochane FCB Air Maxy 1 iD. Jest godzina siódma. Zabieram komórkę, bilety
i klucze. Wychodzę z mieszkania, zamykam je, po czym udaję się na przystanek
komunikacji miejskiej, skąd mam zamiar dostać się na Camp Nou. Tam witają mnie
już tłumy kibiców, a wśród nich moi współpracownicy.
– No to co, panowie? – zagaduję – Nie będziemy
chyba stać w tej długiej kolejce. – szczerzę się, a oni ze zdziwieniem unoszą
brwi – Oj, nie patrzcie tak na mnie! – zanoszę się śmiechem – Ochroniarz to mój
stary znajomy. Może mnie jeszcze pamięta – zapraszam ich gestem, by poszli za
mną.
Przepychamy
się do bocznego wejścia, które znam jeszcze z czasów mojego związku z Maschim.
Z tego co mówił Dani, Aleix nadal tu pracuje i dzisiaj ma stać przy drugim
wejściu. Mam nadzieję, że mnie rozpozna i wpuści nas bez zbędnych ceregieli. W
oddali widzę już sylwetkę postawnego Hiszpana. Z uśmiechem na ustach zbliżam
się do niego.
– Aleix! – krzyczę radośnie.
– Ana?! – przytula mnie, podnosi do góry i okręca
się ze mną. Chyba nie dowierza, że to dzieje się naprawdę – Co ty robisz w
Barcelonie?
– Mieszkam.
– Serio? Idziesz na mecz? – pyta w końcu.
– Tak. Obiecałam pracownikom taką formę premii za
udane zlecenie…
– No to już. Nie pozwolę, żeby nasza Ana stała w
takiej cholernie długiej kolejce. Jeszcze na tych ślicznych nóżkach pojawią się
jakieś żylaki czy coś – śmieje się ze mnie.
– Oj, Aleix. Ty nigdy nie dorośniesz – rozburzam
jego starannie ułożoną fryzurę.
– Nie mam takiego zamiaru. Miłego meczu.
– Dziękujemy! – macham mu na pożegnanie – No i
widzicie jaką macie świetną szefową? – szepczę.
Pracownicy
idą na swoje miejsca w drugim rzędzie, a ja udaję się do środkowego sektora.
Siadam i uważnie lustruję murawę, na którą zaczynają wychodzić zawodnicy. Wśród
nich dostrzegam dwóch przystojnych Brazylijczyków. Daniel rozgląda się i szuka
mnie w tłumie. Uśmiecham się szeroko i delikatnie mu macham – świetnie wie,
gdzie siedzę, więc jako jedyny jest w stanie dojrzeć mnie z murawy.
Spotkanie
jest bardzo emocjonujące. Zależy od niego bardzo wiele. Wkrótce kończy się La
Liga, a Real depcze nam po piętach, że się tak wyrażę. Jednak dzisiejszy mecz
przegrali, więc, jeśli my wygramy, to kolejne mecze powinny być już
formalnością. Ale nie mów hop, zanim nie przeskoczysz.
Pełni
energii zawodnicy Blaugrany starają się wypracować jak najwięcej sytuacji
bramkowych i nie opuszczają połowy przeciwnika. Celność podań i porozumienie
może imponować. Gorzej jest z celnością strzałów i wykończeniem akcji. Efektem okazuje się być końcowy wynik
pierwszej połowy, a mianowicie 1:0, ale tylko dlatego, że już w doliczonym
czasie Messiemu udało się strzelić główką. W przerwie postanawiam napisać
wiadomość do mojego przyjaciela:
„Pogratuluj
ode mnie Lio tej główki :D Trzymam za was kciuki, kochani. <3”
Na odpowiedź długo nie
czekam:
„Zapraszam potem na piwko ;)”
„Taki
jesteś pewien zwycięstwa? Postaraj się lepiej :p Dzisiaj nie dam rady, bo o
8:00 mam spotkanie, ale możemy się umówić na jutrzejszy wieczór. :D Jak nie
zaliczysz asysty, to stawiasz.”
„A jak zaliczę, to widzimy się jutro o
18:00 u mnie. I widzę Cię z sześciopakiem, królewno ;)”
Uśmiechnęłam
się do telefonu. Nie będę mu nic odpisywać, bo za niecałe dziesięć minut kończy
się przerwa. A jeszcze tylko tego brakuje, żeby Enrique się na niego przeze
mnie wkurzył. Wsłuchuję się w dźwięki sączące się z głośników. Nie znam tej
piosenki, ale zdecydowanie wpada w ucho, więc delikatnie ruszam się w jej rytm.
Chwilę później zawodnicy wracają na boisko. Rozpoczyna się druga część
spotkania. Duma Katalonii od razu bierze się do roboty. W ruch idzie tiki–taka.
Piłka leci dokładnie tam, gdzie zamyślił nadawca. Prostopadłe podanie do
Messiego, który wymija trzech obrońców i zdobywa bramkę. Trybuny szaleją.
Zresztą nie ostatni raz tego wieczora. Już osiem minut po tym wydarzeniu
Rakitić wywalcza rzut rożny. W polu karnym stoi świetnie ustawiony Piqué. Ini
dośrodkowuje, w polu karnym delikatne przepychanki, ale ostatecznie Gerard
trafia głową w piłkę, a ta ląduje idealnie pod poprzeczką. Kolejne minuty nie
przynoszą zmiany wyniku. Dopiero w osiemdziesiątej dziewiątej Mascherano podaje
do Daniego, ten biegnie wzdłuż boiska i podaje do znajdującego się w polu
karnym da Silvy Santosa, który bezbłędnie przyjmuje piłkę i uderza prawą stopą.
Bramkarz nie ma nawet najmniejszych szans. Mecz kończy się wynikiem 4:0 i muszę
przyznać, że mnie jak najbardziej satysfakcjonuje. No i przegrałam właśnie
zakład. Jutro muszę wpaść do Alvesa z sześciopakiem, ale co mi tam?
WYGRALIŚMY!!!
*
– Pani prezes! – woła mnie sekretarka, kiedy
tylko przekraczam próg firmy.
– Co tam Lorena? – uśmiecham się do niej.
– Właśnie dzwonił pan Josep Maria Bartomeu i prosił
o przełożenie spotkania na jutro, bo zwołali im jakąś nadzwyczajną radę czy coś
takiego. Prosił na ósmą – mówi na jednym wdechu.
– Dobrze. W takim razie dzisiaj tylko Ramirez,
tak?
– Dokładnie. O jedenastej.
– Mamy teraz za piętnaście ósmą… Dobra, to ja idę
do biura. Jakby coś to łącz ze mną.
*
Dochodzi
godzina osiemnasta. Wysiadam z auta i z sześciopakiem w ręku dzwonię do drzwi.
Po chwili otwiera mi uśmiechnięty od ucha do ucha Brazylijczyk.
– Już jest! – drze się do kogoś, po czym wciąga
mnie do domu.
– Do kogo ty… – i nagle milknę, widząc siedzących
na kanapie Messiego i Piqué.
– A myśleliśmy, że już się rozmyśliłaś – szczerzy
się Lio.
– Och, no nie patrz już tak na nas, tylko chodź
się przytulić – zaprasza Gerard.
Podbiegam
do nich i wpadam w te silne ramiona. Mimowolnie po moim policzku spływa łza.
Łza szczęścia…
Reszta
wieczoru mija nam jak klasyczne spotkanie przy piwie. Pogaduszki, śmiechy,
wspomnienia i takie tam. Oczywiście nadchodzi też pora na rozegranie meczu w
FIFĘ. Nie mam z nimi szans, ale jestem do tego poniekąd przyzwyczajona. Koło
dwudziestej trzeciej zamawiam taksówkę i wracam do siebie. Rano odbiorę auto –
jeszcze przed spotkaniem.
Hej, hej! Ja już chcę Javiera tutaj :D
OdpowiedzUsuńWidzę, że dziewczyna stopniowo wdraża się w stare towarzystwo i dobrze, ale to nie zmienia faktu, że nadal chcę tu pojawienie się Argentyńczyka :D
Czekam na kolejny rozdział ;*
Ps. Jak wszyscy, to wszyscy - zapraszam :) http://nasz-wspolny-cel.blogspot.com
Będzie, będzie, ale kiedy? :p
UsuńNo dobra, w następnym rozdziale. ;*
Serdecznie zapraszam na trzeci rozdział - http://piensas-en-mi.blogspot.com :)
UsuńTrafiłam tutaj przez przypadek i nie żałuję ;)
OdpowiedzUsuńNie czytam ff z piłkarzami Barcelony, bo raczej wolę Bundesligę, jednak wciągnęłam się i czekam dalszy rozwój sytuacji, a najbardziej na spotkanie Anastazji i Javiera.
Co do Anastazji, to tylko przypadek, że ma na nazwisko Milik? Czy szykuje sie jakiś twist? :D
Pozdrawiam ;)
Tym razem nazwisko to przypadek, ale przysięgam, że ostatni! :p W następnym opowiadaniu nie będzie już takich zbieżności. Za to będzie... BUDNESLIGA! Więc zachęcam do zaglądania na mój profil. ;)
UsuńŻeby wszystkie mecze Barcelony były tak idealne! :D Cóż, miałam cichą nadzieję, że Mascherano przyjdzie do Daniego, ale no :( nadal czekam i czekam ;)
OdpowiedzUsuńChciałabym mieć takie wzgędy jak ona :D ma tak cholernie dobrze :D hHah marzenia XD
Czekam na następny oczywiście :*
Spokojnie, daj Masche trochę czasu. ;*
UsuńKiedy będzie Javi? Czy ja się go doczekam? ;D
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny rozdział i weny życzę Ci słońce. ;*
Słońce, obiecuję, że Javi pojawi się w następnym rozdziale. ;*
UsuńWitaj! :)
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podoba powyższy rozdział. ^^
Dziewczyna chyba coraz lepiej się czuje w starym środowisku, co? :D To dobrze, bo przecież z tymi ludźmi wiążą się też wspomnienia, prawda? A w życiu niczego nie można żałować. ;)
Co do meczu.. jejku, bajeczny, normalnie! :D
Nie wiem czy to już kiedyś pisałam, ale masz fajne opisy. Bardzo mi się podobają. ;)
Z niecierpliwością czekam na kolejny! ♥
Buźka ;*
PS. Zapraszam również do Grzesia i Aleksandry:
http://wlasny-skrawek-nieba.blogspot.com/ :)
Chyba tak, chyba coraz jej lepiej. :)
UsuńBardzo mi miło, że podobają Ci się moje opisy.
Buziaki ;*
Hej! :)
UsuńPojawił się trzynasty skrawek historii Grzesia. :) Jesteś ciekawa czy jest pechowy? ^^ Zapraszam:
http://wlasny-skrawek-nieba.blogspot.com/
Buziaki :*
Zapraszam na piłkarskie opowiadanie: http://like-a-papercut.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! :D
[Przepraszam za SPAM]