niedziela, 31 lipca 2016

VI

                Maj jest w Barcelonie bardzo ciepły. I piękny. To miasto nigdy nie śpi. Jest puste jedynie, kiedy FC Barcelona gra mecz. Ale i tak wtedy całą okolicę przepełniają okrzyki radości lub pomruki rozczarowania – chociaż te drugie zdecydowanie rzadziej. Ale zaczynam odchodzić od tematu. Jest 6:45, a ja już na nogach i to na dodatek już po porannej toalecie! Tak, wiem. To nie jest normalna pora na wstawanie, ale skoro trzeba pojechać do kontrahenta, podpisać kolejną umowę i przypilnować pracowników przy załadunku kolejnych mebli z Camp Nou, to co poradzić?
                Zakładam dopasowane jasne jeansy, podwijam delikatnie nogawki, dobieram czarny, obcisły top i luźną marynarkę, a do tego czarne trampki, czarną Birkinkę i niebieskie aviatory od Victorii Beckham. Jeszcze tylko „zanurkować” w obłoku perfum Jesusa del Pozo „Halloween” i mogę iść.
                Opuszczam moje kochane mieszkanko i wsiadam do taksówki. Podaję kierowcy adres i już po chwili jestem przed domem Alvesa. Zabieram auto i zmierzam w kierunku siedziby klubu. Na parkingu zauważam już firmowego busa. Witam się z chłopcami i pędzę do gabinetu prezydenta.
– Dzień dobry – witam się serdecznie.
– Witam – posyła mi szczery uśmiech.
– To jak? Ja wołam pracowników, a my sobie zaraz podpiszemy umowę? – proponuję.
– Pewnie. To ja może poproszę o kawę. Napije się panienka?
– Poproszę latte, jeśli można.
– W takim razie zaraz wracam, a panienka… No cóż, proszę robić to co trzeba – uśmiecha się i wychodzi z biura.
                Pokazuję chłopakom co i jak i już po chwili zaczynają wynosić meble i przygotowywać je do przewózki. Ja natomiast siadam z Bartomeu przy jego biurku i popijając kofeinowy napój, podpisujemy umowę. Wszystko dogadane, dokumenty spakowane. Siedzimy tak sobie i rozmawiamy. Wtem do pomieszczenia wpada Paco.
– Co, Paco? – moje kąciki ust mimowolnie unoszą się do góry – Wszystko spakowane?
– Tak. A szefowa jedzie z nami? – niezręcznie drapie się po głowie.
– Nie. Ja jeszcze dokończę kawę z panem prezydentem, a potem jadę do centrum. Powinnam być koło czternastej. A coś się stało?
– Nie… To znaczy… Bo ja chciałem z szefową porozmawiać…
– A o czym konkretnie? – drążę, machając nogą założoną na nogę.
– Bo mój kuzyn się żeni, a on mieszka we Włoszech i no… Potrzebowałbym wolnego – wykrztusza z siebie w końcu.
– Ile dni?
– Trzy. Następny piątek, poniedziałek i wtorek.
– Okay. Tylko przyjdź potem do mojego biura, żeby podpisać papiery.
– Naprawdę? – niedowierza – Szefowa jest cudowna! To ja już nie przeszkadzam. Idę powiedzieć chłopakom, że możemy jechać. Do widzenia – żegna się i wychodzi.
                Kończę kawę i rozmowę z Josepem, zabieram torebkę i wychodzę przed wielki budynek. Zakładam okulary przeciwsłoneczne i wyciągam telefon. Wybieram numer wujka i naciskam zieloną słuchawkę. Mówię mu szybko o moim sukcesie, po czym kieruję się do auta. Uśmiecham się sama do siebie. Po drodze zauważam, że zbliża się trening, bo piłkarze zaczynają się zjeżdżać. Wsiadam do samochodu i odjeżdżam w stronę centrum. Muszę zrobić zakupy i zajść do jednego kontrahenta.

*

W szatni:
– Cześć – sapie wbiegający do pomieszczenia Mascherano.
– Brawo! Dzisiaj się nie spóźniłeś, Jefecito – klepie go po plecach Dani.
– Ale jak się nie pospieszy to ma jeszcze na to szansę! – krzyczy wychodzący Bartra.
                Po treningu chłopcy biorą prysznic i ubierają się. W szatni zostaje jedynie kilku piłkarzy – m.in. Rafael, Javier, Alves, Messi i Piqué. Wariują jak zwykle, bijąc się ręcznikami. W końcu odzywa się „14”:
– Wiecie, jak szedłem dzisiaj na trening, to wydawało mi się, że widziałem Anę… – a pijący wodę drugi Argentyńczyk, prawie się zakrztusił – Ale to musiało mi się wydawać – wzdycha.
– A o której to było? – pyta Daniel.
– A bo ja wiem? Jakoś przed dziesiątą…
– No to nie koniecznie musiało ci się wydawać – mówi Lio.
– Co? Jak to? Co to miało niby znaczyć? – wypala zdezorientowany Mascherano.
– To, że Ana mieszka w Barcelonie od początku roku i że miała dzisiaj rano spotkanie z Bartomeu, więc całkiem możliwe, że to ją widziałeś – odpowiada Gerard.
– Czyś ty chłopie zwariował?! – drze się na niego Alves – Przecież ona nas pozabija!
– Sorry, Dani, ale to ty jej obiecywałeś, że nie puścisz pary. A ja już po prostu nie potrafię patrzeć, jak on się męczy – tłumaczy.
– To ty wiedziałeś i nic mi nie powiedziałeś?! – Jefecito zwraca się do kolegi z drużyny.
– Prosiła mnie o to. Nie chciałem, żeby znowu zwiała. Zresztą dowiedzieliśmy się z Gerem przez przypadek. Jak szliśmy któregoś razu do Enrique, ona tam była i podpisywała jakąś umowę.
– Czyli… To prawda? Ona tu jest?
– Tak – potwierdza.
– Masz do niej numer albo wiesz, gdzie mieszka?
– Jefecito, przykro mi, ale ja już muszę iść. Do jutra – żegna się i wychodzi razem z „3”.
                Javier siada na ławce i nerwowo jeździ dłońmi po głowie.
– Jak ja ją teraz znajdę? – zastanawia się – Przecież ja ją, do cholery, kocham!
– Naprawdę ci na niej zależy? – pyta crack.
– Nigdy nie przestało.
– To masz. Tu jest adres jej firmy. – podaje mu wizytówkę i kieruje się do drzwi – Powodzenia.

*

                Koło trzynastej wchodzę do pizzerii, zamawiam kilka dużych pizz dla moich pracowników i z posiłkiem udaję się do siedziby firmy. Schodzę do warsztatu i zarządzam im przerwę. Paco od razu podpisuje stosowne dokumenty. Podwędzam im kawałek fast foodu i wracam do swojego biura. Lorena też już kończy jeść i posyła mi szeroki uśmiech. Rzucam torebkę na specjalny stoliczek, zmieniam buty na  czarne szpilki, które muszę rozchodzić i rozsiadam się wygodnie na fotelu. Wsuwam na nos okulary i zakładam włosy za ucho. Biorę z regału segregator z umowami i drugi ze zleceniami, po czym kładę je na biurku i wpinam odpowiednie dokumenty, robię porządek i taką tam papierkową robotę. Po chwili słyszę jak ktoś puka. To Lorena.
– Tak?
– Pani prezes, przyszedł pan Alejandro i prosi o spotkanie z panią, najlepiej teraz i ja nie wiem, czy go wpuścić, czy nie?
– A mam jeszcze jakieś spotkanie dzisiaj?
– Nie. Tylko miałam przypomnieć o jutrzejszej wizycie w banku – mówi nieśmiało.
– Dobrze. Poproś go.
                Sekretarka znika w holu, a po chwili słyszę, że ktoś wchodzi i zatrzymuje się w progu.
– Proszę siadać – mówię i zamykam segregatory, po czym odkładam je na bok.
– Cześć – słyszę głos, który poznałabym wszędzie. Z niedowierzaniem podnoszę wzrok na przybysza.
– Hej – wypowiadam niemal niesłyszalnie i dalej się na niego gapię.
– Nie mnie się spodziewałaś? – uśmiecha się delikatnie.
– Nie ciebie. – przyznaję – Co cię do mnie sprowadza?
– Chciałem pogadać. Mogę usiąść?
– Tak, jasne. – wskazuję na krzesło naprzeciw mojego biurka – A o czym chciałeś pogadać?
– O nas – te dwa słowa wywołują w moim sercu przeogromny ból, który przeszywa je na wskroś.
– To ja pójdę zrobić kawę.
Wstaję szybko i opuszczam pomieszczenie, bo czuję jak pod powiekami zbierają się hektolitry słonego płynu. Wstawiam wodę i czekam aż się zagotuje. W międzyczasie odrobinę się uspokajam. Przecież to nie może być takie trudne. Mam z nim tylko porozmawiać… Ocieram pojedynczą łzę, przeglądam się w lusterku, biorę dwa kubki i wracam do biura. Kiedy siadam, Masche cały czas bacznie mi się przygląda. Popija napój i odzywa się:
– Zawsze piłaś kawę w dużym kubku – kąciki jego ust lekko unoszą się ku górze.
– Jak widać, nie zmieniłam się – próbuję utrzymać nerwy na wodzy.
– Dlaczego mnie zostawiłaś? – wypala nagle.
– Javier, rozmawialiśmy już o tym. Chciałam, żeby cały czas był przy tobie ktoś, na kogo mógłbyś liczyć. A ja, będąc dwa tysiące kilometrów stąd, nie mogłam ci tego zapewnić…
– Ale teraz jesteś tutaj. Dlaczego nic nie powiedziałaś o przeprowadzce? – ciągnie.
– Myślałam, że tak będzie lepiej… – głos zaczyna mi się łamać, toteż wstaję i podchodzę do okna.
– Ale nie jest. Daj nam szansę – czuję jego oddech na moim karku.
– Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki – walczę z potokiem słonej cieczy, która za wszelką cenę próbuje wydostać się spod powiek na twarz.
– A kto mówi o ponownym wejściu? Ja nigdy z niej nie wyszedłem, rozumiesz? Kobieto, ja cię nadal kocham! – obejmuje mnie mocno w pasie, a ja milczę. Po chwili odwraca mnie tak, że teraz stoimy twarzą w twarz – Popatrz mi w oczy i powiedz, że nic do mnie nie czujesz, to odpuszczę. Pozwolę ci być szczęśliwą. – spuszczam wzrok i wlepiam go w czubki moich butów, a on ujmuje moją brodę i unosi do góry – Widzisz? Nie potrafisz. Czyli dalej coś do mnie czujesz. – uśmiecha się delikatnie, po czym poważnieje – Wiedz, że tym razem nie odpuszczę. Będę walczył o ciebie, o nas… Nie popełnię po raz drugi tego samego błędu! Nie mogę znowu pozwolić ci uciec.
– To było najgłupszą rzeczą, jaką kiedykolwiek zrobiłam – szepczę.
– Czekaj… Ty tak poważnie?
– Tak. Często zastanawiam się jakby to było, gdybym została – wzdycham.
– To jak? Dostanę twój numer? – szczerzy się.
– Masz tu wizytówkę.
– Proszę, tylko mnie nie odrzucaj. Daj mi szansę – pochyla się i muska delikatnie moje usta. Te kilka sekund jest dla mnie niczym niebo. Unoszę się i zatracam. Czuję szczęście.
– Za pół godziny masz trening – przypominam piłkarzowi.
– O, cholera. Masz rację. Dobra, to ja będę leciał. Do zobaczenia, piękna – żegna się i radosny wychodzi z pomieszczenia.
                Ponownie wpatruję się na widoki malujące się za oknem. Łapię torebkę i wychodzę. Po drodze mówię Lorenie, że już nie wracam, a jutro przyjadę już po wizycie w banku. Siadam za kierownicą mojego A5 Coupe, włączam radio i opieram się wygodnie o siedzenie. Cały samochód wypełniają dźwięki piosenki Christiny Perri:
„The day we met
frozen, I held my breath
right from the start
I knew it I found a home for my heart,
beats fast
Colors and promises
How to be brave
How can I love when I'm afraid
To fall
But watching you stand alone
All of my doubt
Suddenly goes away somehow

One step closer

I have died everyday
waiting for you
Darling don't be afraid
I have loved you for a
Thousand years
I'll love you for a
Thousand more

Time stands still
beauty in all she is
I will be brave
I will not let anything
Take away
What's standing in front of me
Every breath,
Every hour has come to this

One step closer

I have died everyday
Waiting for you
Darling don't be afraid
I have loved you for a
Thousand years
I'll love you for a
Thousand more

And all along I believed
I would find you
Time has brought
Your heart to me
I have loved you for a
Thousand years
I'll love you for a
Thousand more

I'll love you for a
Thousand more

One step closer

I have died everyday
Waiting for you
Darlin' don't be afraid,
I have loved you for a
Thousand years
I'll love you for a
Thousand more

And all along I believed
I would find you
Time has brought
Your heart to me
I have loved you for a
Thousand years
I'll love you for a
Thousand more”

                Zamykam oczy i pozwalam ujść emocjom. Czuję, że po moich gorących policzkach spływają łzy. Już ich nie powstrzymuję, nie ocieram. Nie mam na to siły. Znowu staję na roztaju dróg. Po raz kolejny nie mam pojęcia, dokąd iść, co zrobić. Jestem sama. I sama muszę podjąć decyzję. Nikt mi w tym nie pomoże. Jestem zdana na siebie i swoją intuicję, która w sprawach sercowych najwyraźniej zawodzi. Nie chcę już więcej cierpieć. Chcę być po prostu szczęśliwa. Czy to naprawdę aż tak wiele? Czy i do mnie nie może się czasem uśmiechnąć los? Jestem jakaś przeklęta czy co? Mam tego dosyć…

                Jadę do domu, nie zważając na ograniczenia prędkości. Wbiegam po schodach na górę, przebieram się w luźne dresy, wyciągam z barku różowe Carlo Rossi, otwieram je i siadam z butelką na kanapie. Po kilku głębszych łykach wstaję, zapuszczam rolety i włączam jedną z płyt ze smętnymi piosenkami. Wyłączam telefon i wracam do poprzedniej pozycji. Po jakiejś pół godzinie odstawiam na ławę pustą już butelkę, kładę się i zasypiam przy nutach „Do you know?” w wykonaniu Enrique Iglesiasa.

***
Chciałyście Mascherano? No to macie naszego Szefuńcia. ;)

15 komentarzy:

  1. Jej! <3
    Mascherano jest taki uroczy w tym rozdziale! Zresztą cały rozdział genialny, normalnie kocham Cie za niego! <3 czekam na next rzecz jasna i ponowne spotkanie, które mam nadzieje, będzie miało miejsce niedługo! :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Ty to robisz specjalnie, nie? Uśmiecham się jak debil, gdy czytam samo "Rafael"... Ale to nie o tym..
    No i w końcu się spotkali, yaaaaay!
    Ciekawe co dalej! Czekam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Chciałam i mam! <3
    Jak na szefuńcia przystało Javi musi walczyć i mam nadzieje, że coś tą walką wskóra. Ana musi podjąć dość poważną decyzję i mam nadzieje, że zrobi to co ja bym zrobiła na jej miejscu. :D
    Czekam na kolejny kochana. <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, nie wiem, czy Ana postąpi tak, jak Ty byś tego chciała. ;*

      Usuń
  4. O tak! <3 Masche, dajesz i walczysz, bo nie jest za późno! Rozdział cudo, czekam na next i zapraszam do mnie na 4 :) :* http://upewnijmnie.blogspot.com/2016/07/cztery-na-poczatku-wszystko-jest-trudne.html

    OdpowiedzUsuń
  5. Wow :D
    Co za rozdział! ^^
    Muszę przyznać, że się rozpłynęłam! ♥
    W końcu doszło do rozmowy. :) Cieszę się, że chłopak powiedział o wszystkich swoich uczuciach. Chociaż nie wiem czy Anie jest teraz lżej. Wydaje mi się, że przez wypowiedziane słowa na jej barki zrzucił się kolejny balast... Mam nadzieję, że jakoś sobie z tym poradzi. :) I że dokona odpowiedniego wyboru idąc odpowiednią drogą... :)
    Z niecierpliwością czekam na next :*
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie, spadł na nią kolejny ciężar, bo dopadła ją rzeczywistość. Jak postąpi? Zobaczysz. ;*

      Usuń
    2. Witam serdecznie! ^^
      Gorąco zapraszam na kolejny skrawek historii Grzesia i Oli:
      http://wlasny-skrawek-nieba.blogspot.com/ :)
      Buziaki :*

      Usuń
  6. Na wstępie proszę o wybaczenie. Dwutygodniowy pobyt poza domem skutecznie odciął mnie od możliwości śledzenia nowinek u ciebie...
    Ale już jestem i tak łatwo wykurzyć się nie dam, o nie! Nadrabiam od czwórki, ale postanowiłam, że skomentuję wszystko w jednym, bez rozbijania jednego komentarza pod trzy posty.
    Więc czwórkowo cieszy mnie spotkanie z Alvesem. Raz, że zwracasz mi go w opowiadaniu (chociaż jakaś rekompensata za jego brak wśród naszych na boisku..), a dwa że Dani plus spotkanie równa się akcja, a to już mnie cieszy.
    Piątkowo rozczulam się nad smsami i zachwycam stosunkiem Anastazji-szefowej do pracowników (ach, żeby mój przyszły szef też był taki... zaraz, zaraz, żebym to ja była takim szefem, o, hahah).
    Na dodatek, może nieistotny szczególik, chwała ci za opisywanie wybieranych ubrań, a nie linkowanie ich. To jakaś moja mania na tym punkcie nie pozwala mi funkcjonować spokojnie, kiedy autorka idzie na łatwiznę i przedstawia mi outfit za pomocą obrazka, zamiast wykorzystać swoje umiejętności.
    Natomiast spotkanie z większą grupką przyjaciół sprawia, że rozdział piąty kończę z bananem na ryjcu, ach!
    Pora na szóstkę (niby trzy do nadrobienia, a uciekają mi gdzieś za szybko). Czytam o 6:45 i w głowie szybciutko kalkuluję, ile czasu już nie śpię. Ponad 1.5 godziny (ekhem, Anastazjo, tytułem rannego ptaszka trzeba będzie się podzielić.. :)).
    Gdzieś pod koniec perspektywy Anastazji, a jeszcze przed szatnią czuję, że coś się święci, bo jest za spokojnie. Sielanko, żegnaj.
    Wiedziałam! I jestem mega zadowolona. Mam nadzieję, że to wszystko się ułoży jak najlepiej. Ten rozdział jest cudowny (zaczynam się powtarzać?). Z niecierpliwością czekam na dalsze losy Any.
    I jeszcze raz przepraszam za nieobecność. Jeżeli mnie tu nie ma to nie z braku chęci, a z braku możliwości.
    Pozdrawiam serdecznie, buziaki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie masz pojęcia, z jakim bananem na twarzy teraz siedzę przed monitorem! :D Dziękuję Ci za ten komentarz. ;*
      Oj tak, sielanko żegnaj - to akurat mogę na tę chwilę obiecać. ;) U mnie nie może być zbyt pięknie. :p
      Buziaki ;*

      PS Ja też wolę opisy ubrań, mieszkań i miejsc, więc świetnie Cię rozumiem. :)

      Usuń
  7. Wpadam z taką małą informacją.
    Zapraszam na zmieniony prolog na blogu o Grzegorzy Krychowiaku. Całkowicie odmieniona wersja, ba, nowa historia, nie mająca nic wspólnego ze starym początkiem.
    http://she-needs-to-shelter-from-reality.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń